Podczas wędrówki przez kukurydziane pola usłyszysz o św. Jadwidze, przygotowaniach do spotkania Taizé, ale i o niezliczonych ludzkich sprawach. Poznasz również moc uśmiechu "zielonego brata".
Filip Sługocki, który lubi służyć, najlepiej w mundurze
Tak, czasem trzeba się uśmiechnąć do pielgrzyma, żeby nie myślał, że porządkowy to buc. No i nie chcemy, żeby ktoś stwierdził, że „zielony” to tylko warczy. Jesteśmy tu po to, żeby służyć. Pielgrzymka do Trzebnicy różni się od jasnogórskiej – tam po kilku dniach, kiedy człowiek słyszy ciągłe pytania: „A daleko jeszcze?”, to ten uśmiech już więdnie na ustach. Nawet jednak jeśli jest nieco wymuszony, to w sercu jest szczera życzliwość.
Wielu docenia naszą pracę – mimo że czasem dochodzi do jakichś spięć, bo jesteśmy tylko ludźmi. Bywa, że jak mnie jeden, drugi, dziesiąty pielgrzym o coś zapyta, to do jedenastego wybuchnę. Ale zdarza się, i to jest super, że ten jedenasty jest wyrozumiały. Kiedyś wybuchłem, przeprosiłem. A tamten człowiek mówi ze zrozumieniem: „Co? Jestem setnym z kolei?”. To było piękne. Bywa, że i ja wybuchnę i pielgrzym wybuchnie, ale po 3 sekundach jest już dobrze. Wiemy, po co tu idziemy. To nie tylko rajd.
Na trzebnicką pielgrzymkę chodziłem chyba z 6 razy, a potem, kiedy w maju skończyłem 18 lat, to w sierpniu – przed rozpoczęciem nauki w klasie maturalnej – poszedłem na Jasną Górę. Wow, „zieloni” chodzą, działają na skrzyżowaniach… Zawsze mnie ta służba „kręciła”. I zawsze mnie mundur ciągnął. Kojarzy się właśnie ze służbą człowiekowi. Ja pracuję zawodowo w ochronie, na imprezach masowych. I tu, i tu jest służba porządkowa, ale to inne światy. Na pielgrzymce najważniejszy jest wymiar duchowy.
Jako porządkowi często nie możemy słuchać konferencji pielgrzymkowych, na szczęście możemy uczestniczyć we Mszach św., mamy swojego przewodnika. Nasza służba to duży wysiłek. Na skrzyżowaniu na przykład trzeba myśleć za siebie, za pielgrzyma, za kierowcę. Mieć oczy dookoła głowy, pilnować, żeby ktoś nie wyskoczył za kabelek na ruchliwej drodze. Do tego dochodzi wysiłek fizyczny, marsz często w skwarze. Jednak jak pielgrzym podchodzi i mówi: „Dziękuję, bracie, że jesteś”, to przechodzą wszelkie nerwy, złości, pojawia się poczucie, że to jest komuś potrzebne.
Sebastian Kotlarz
Jestem po raz pierwszy na takiej pielgrzymce. Poczułem potrzebę wyciszenia, przemyślenia wielu spraw, mogłem się tu wybrać z przyjaciółmi – co też jest ważne. Na co dzień żyjemy w biegu, w dużym stresie. Coś tracimy pod względem duchowym. Tutaj przeżywa się prawdę, że życie jest pielgrzymowaniem. To też okazja do pojednania. Czuję ciężar różnych swoich błędów, decyzji, które dziś uważam za niewłaściwe. W zwykłym życiu często trudno odwrócić się od swoich grzechów – bo żyjemy w takiej skorupie [swoich przyzwyczajeń]. Na pielgrzymce można ją trochę skruszyć.