Był jednym z najaktywniejszych kombatantów na Dolnym Śląsku. Uwielbiał odwiedzać szkoły i opowiadać młodzieży o historii. Miał 91 lat.
Nie żyje major Józef Oleksiewicz, ps. "Tatar, "Groźny", "Malina", żołnierz Armii Krajowej. Urodził się w 1929 roku w Grybowie koło Nowego Sącza. Do konspiracji wstąpił w 1944 roku i jako 15-latek pełnił funkcję łącznika oddziału Franciszka Paszka „Kmicica”, wchodzącego w skład 1. Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej.
My, łącznicy, byliśmy wysyłani w różne miejsca, często bardzo niebezpieczne, przenosiliśmy różne wiadomości. Gdy ktoś został złapany, to praktycznie nie miał szans. Groziło nie tylko bicie, ale również rozstrzelanie, łącznie z całą rodziną. Będąc w partyzantce byłem dwukrotnie ranny – raz w głowę, drugim razem – w nogę. Na szczęście rany zagoiły się i mogłem dalej walczyć - wspominał niedawno w czasie jednej ze swoich podróży mjr Oleksiewicz.
Po II wojnie światowej nie przerwał walki i wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych jako dowódca zwiadu w stopniu kaprala. Brał udział w akcjach likwidacyjnych komunistycznych kolaborantów i groźnych donosicieli.
Ujawnił się na wiosnę 1947 roku. Kilka dni potem został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia. Wyrok odbywał w krakowskim więzieniu na Montelupich. Przeszedł okrutne śledztwo, był torturowany. Ostatecznie zwolniono go w czerwcu 1950 r.
Przeczytaj jedną z historii majora
Po wojennych i partyzanckich losach osiadł na Dolnym Śląsku. Mieszkał niedaleko Łagiewnik. W wolnej Polsce był bardzo aktywnym kombatantem. Miał wielu przyjaciół w różnych częściach Polski.
- Szczególnie cenił sobie odwiedziny w szkołach, w których opowiadał młodzieży swoje losy wpisane w najnowszą historię Polski. Uwielbiał rozmawiać z młodzieżą, ale nie tylko na tematy historyczne. Jako pogodny człowiek często żartował, był na bieżąco z wieloma sprawami, którymi żył świat, przez co od razu miał dobry kontakt z nastolatkami - mówi Dominik Rozpędowski ze stowarzyszenia "Odra-Niemen".
On sam wspomina majora Oleksiewicza jako człowieka niezwykle radosnego, który nigdy się na nic nie uskarżał, a wręcz przeciwnie, był skory do pomocy. Trudne przejścia, szczególnie tortury komunistów podczas śledztwa, nie wpłynęły na jego charakter i pogodę ducha. W codziennym zachowaniu nie było widać przykrej przeszłości.
- Ciekawe na pewno jest to, że dzieliło nas 60 lat, ale ja w kontaktach z panem Józefem zupełnie nie odczuwałem tego dystansu. Zawsze podchodziłem do niego z szacunkiem, ale on sam prowadził rozmowę bardzo po koleżeńsku. Skracał dystans dowcipami i byciem na bieżąco z wieloma sprawami. Zostawił po sobie niezwykle ciepłe wspomnienie - podsumowuje D. Rozpędowski.
Żołnierz Armii Krajowej tak bardzo lubił odwiedzać młodzież szkolną, że w czasie pandemii koronawirusa oświadczył przed kilkoma dniami, że właśnie tych spotkań najbardziej mu brakuje. Źle znosił to ograniczenie. Nie mógł się doczekać, aż skończy się społeczna kwarantanna i będzie mógł ponownie ruszyć do szkół ze swoją historią. Nie doczekał tego momentu.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.