Ze wspomnień rodziny, parafian i księży rysuje się obraz kapłana oddanego swojej życiowej misji, podchodzącego do życiowych wyzwań z uśmiechem na ustach. Taki był śp. ks. prał. Stanisław Bijak.
Wieloletniego proboszcza parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Oławie wspominają:
Dla wujka w życiu najważniejsi byli Bóg i rodzice. Jak mówił, to oni dali mu życie i byli drogowskazem. Dla mojej rodziny był bliskim przyjacielem, autorytetem dla młodych i dumą dla starszych. Mówił wyjątkowe i niepowtarzalne kazania, przepełnione miłością, błyskotliwością i mądrością oraz jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru. Teraz zachowujemy je w pamięci jako drogocenne wskazówki. Wujek był obecny na każdej rodzinnej ceremonii. Chrzcił nasze dzieci, udzielał nam sakramentów. Dzięki jego obecności każde z tych wydarzeń zyskiwało niepowtarzalny charakter, dlatego zostanie w naszej pamięci. Prywatnie był wspaniałym i życzliwym człowiekiem. Kochał i wspierał ludzi. Zawsze uśmiechnięty i zainteresowany rozmową. Nauczył wiele każdego z nas. Wielokrotnie żartował, że ma trzy siostry i dlatego poszedł do seminarium. Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko od nas odejdzie. Nie zdążyliśmy się pożegnać i podziękować. Pozostanie w naszej pamięci jako niesamowity człowiek i wzór do naśladowania. Dziękuję wszystkim ludziom, których obecność w życiu wujka uczyniła go tak niezwykłym człowiekiem.
Przygotowywaliśmy się do kapłaństwa w latach Wielkiej Nowenny, programu duszpasterskiego przed obchodami tysiąclecia chrztu Polski. To nie był prosty i łatwy okres. Różnego rodzaju przeciwności ustawiono na drodze naszego życia. Myśmy jako klerycy wrocławskiego seminarium modlili się z papieżem Janem Pawłem II w czasie jego pielgrzymki do Polski. Pamiętam to dobrze. Później przyszedł czas, gdy dobiegły końca nasze studia i w maju 1970 roku stanęliśmy do przyjęcia święceń - było nas wtedy dwudziestu pięciu - 25 lat po zakończeniu II wojny światowej. Ks. Stanisław został wyświęcony w swojej rodzinnej parafii w Strzelinie. Potem nadeszły pierwsze lata duszpasterskie. Wielką zasługą było wybudowanie kościoła oławskiego w latach 80., gdy każda cegła i każdy cement okazywały się na wagę złota. Trudno było wznieść świątynię. Trzeba było różnymi sposobami i systemami zdobywać materiały. I temu wielkiemu zadaniu sprostał ks. Stanisław. Miałem niedawno to szczęście świętować z nim złoty jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Jeszcze w maju spotkaliśmy się przy ołtarzu i z radosnym sercem dziękowaliśmy za Chrystusowe kapłaństwo i wszelkie Boże dobrodziejstwa. Teraz z naszego rocznika została już zaledwie gromadka.
Byliśmy z księdzem od początku, codziennie, przez trzydzieści parę lat. Przyszedł do nas z zadaniem budowy świątyni i tworzenia nowej parafii. Z wielkim entuzjazmem i zaangażowaniem się tego podjął. W nasze serca wlał to wrodzone pozytywne myślenie. Bardzo chętnie przychodziliśmy mu pomagać, a on nam dziękował. Ale mówiliśmy mu, że nie robimy tego dla księdza. Ksiądz dzisiaj jest, a jutro pójdzie do innej parafii, a my zostaniemy i nasze dzieci, i następne pokolenia. Czas budowy okazał się bardzo trudny. Nie było materiałów. Ksiądz Stanisław przemierzał Polskę wzdłuż i wszerz i zawsze wracał z wielką radością, że udało się coś załatwić. Ale mury to nie wszystko. Proboszcz pomyślał także o naszych sprawach duchowych, o tworzeniu wspólnoty ludzkich serc. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu i atmosferze, jaką ks. Stanisław potrafił stworzyć, rodziły się u nas powołania kapłańskie. Dzisiaj z naszej parafii mamy 13 księży i 2 kleryków.
Jego kapłaństwo było bardzo radosne. W przypadku trudnych problemów do rozwikłania mówił: "Z pomocą Bożą wszystko uda się rozwiązać. Głowa do góry". Tu nie trzeba wielkich słów - wystarczy spojrzeć, jak wygląda nasza świątynia. Nieraz mówiliśmy: "Księże, już trzeba trochę odpocząć", a on odpowiadał stanowczo: "Nie, odpocznę, jak mi zamkną oczy". Przed samą chorobą jeszcze się zdobył na budowę parkingu dla parafian. Można mówić o ks. Stanisławie godzinami. Jesteśmy wdzięczni wraz z całym dekanatem, którym kierował 20 lat. Nikt mu nie był obojętny. Kochał każdego napotkanego człowieka. Gdy przychodzili biedni, stwierdzał: "Musimy założyć parafialny zespół Caritas, by ludziom pomóc" i tak to trwa 15 lat. Nigdy nikogo z kwitkiem nie odprawił. Był kapelanem w szpitalu, kapelanem strażaków, niewidomych i sybiraków. My się z nim nie żegnamy, lecz mówimy: "Do zobaczenia".