W sali u Wujka w DA "Maciejówka" we Wrocławiu działa kawiarenka dla uchodźców z Ukrainy. Mogą odpocząć, porozmawiać, napić się kawy czy herbaty. Usłyszysz tu wiele opowieści - pełnych bólu, ale i nadziei.
Luba i jej córka Swietłana oraz Iryna we Wrocławiu przebywają od soboty. Do granicy zostały podwiezione przez mężczyzn z rodziny, którzy zostali na miejscu, by bronić kraju. Po pożegnaniu i kilkugodzinnym oczekiwaniu, znalazły się w Polsce.
– Pochodzimy ze Lwowa. Wyjechałyśmy ze względu na problemy zdrowotne Swietłany – wyjaśniają. 23 lutego dziewczyna przechodziła w szpitalu w Kijowie badania onkologiczne. Dzień później rozpętała się wojna… Poradzono jej, by leczenie kontynuowała w Polsce.
Zanim tu dotarły, spędziły jeszcze jakiś czas we Lwowie. – Było nas 17 osób w jednym domu, w tym pięcioro dzieci, w wieku od 5 miesięcy do 5 lat – opowiadają. Pokazują zdjęcia ukazujące całą tę gromadkę siedzącą w piwnicy w czasie alarmu bombowego.
– Czasem było 5-6, a nawet 10 takich alarmów dziennie, niektóre na przykład o 2.00 w nocy… Nigdy nie wiesz, kiedy to nastąpi, musisz być w pogotowiu – mówi Iryna. – Kiedy rozpocznie się alarm, masz 8-10 minut na schowanie się. Po takim czasie może nastąpić wybuch rakiety. Alarm jest ogłaszany w całym regionie, gdy rakiety są wystrzeliwane – bo nie wiadomo, gdzie dokładnie spadną. Kiedy przyjechałam do Wrocławia, przez trzy pierwsze noce nie mogłam spać, bałam się, że coś złego się wydarzy. Wydawało się dziwne, że ludzie tak normalnie sobie chodzą po ulicach… Teraz już stres zaczyna ustępować.
W pobliżu działającej obok kawiarni (na zdjęciu) powstanie nowa przestrzeń dla dzieci. Agata Combik /Foto GośćKobiety martwią się jednak bardzo o los swoich bliskich na Ukrainie. Jeden brat Swietłany pracuje w IT, drugi jest urzędnikiem. Nigdy nie walczyli z bronią w ręku, nie mieli do czynienie z wojskowymi sprawami. Teraz trzeba zostawić pracę, dotychczasowy świat i sprzed komputerów, biurek iść na wojnę… Może trochę jest przygotowany do takich sytuacji mąż Swietłany, który trenował kickboxing, ale przecież wojna to coś innego niż sportowa rywalizacja. Swietłana martwi się o męża, Iryna o chłopaka (to jeden z braci Swietłany), mamie Lubie raz po raz łzy cisną się do oczu…
Z wdzięcznością przyjmują pomoc po polskiej stronie. Same też, będąc we Wrocławiu, starają się organizować wsparcie dla Ukrainy i mają nadzieję, że wszystko szybko się skończy. – Myślimy, a nawet jesteśmy pewne, że wszystko będzie dobrze! – mówią. Nocują we Wrocławiu u przyjaciela. – Ludzie są bardzo dobrzy, hojni, przyjęli nas z wielką życzliwością. Wiemy jednak, że mają swoje życie, swoje sprawy. Szukamy innego miejsca, gdzie mogłybyśmy się zatrzymać – mówią. Nie chcą być ciężarem.
Swietłana dobrze mówi po polsku; jeden z jej braci mieszkał przez pewien czas w Zakopanem. Iryna, która kilka miesięcy temu wróciła do domu z USA, świetnie posługuje się angielskim. – Nigdy do tej pory nie miałam możliwości poznać bliżej polskiej kultury. Teraz ją odkrywam. Myślę, że mentalność Polaków jest podobna do ukraińskiej, widzę wiele podobieństw – mówi.
Nie rozumieją, dlaczego społeczność międzynarodowa nie może powstrzymać agresora. Przecież z każdym dniem giną kolejni ludzie… – Ukraińcy nie poddadzą się! Ukraina będzie wolna! Nie ma innej możliwości – powtarzają. – Trzymamy się razem, pomagamy sobie. Nie spoczniemy. Niepodległość jest w naszych sercach.
Kącik dla dzieci. Agata Combik /Foto GośćDo kawiarenki zaglądają głównie ludzie, którzy przychodzą ze swoimi sprawami do pobliskiego Konsulatu Generalnego Ukrainy przy pl. Nankiera.
– Mogą się tu napić herbaty, kawy, częstujemy ich ciastem, przygotowanym przez studentów – mówi ks. Bartłomiej Kot. – Bardzo nam pomaga nasza kawiarnia znajdująca się obok, „Cherubinowy Wędrowiec”. Cały czas donoszą świetną kawę. Możemy naszych gości poczęstować nie byle czym!
Poczęstunek jest dla nich darmowy. Ludzie przychodzą tu często z dziećmi, które sobie coś rysują, uczestniczą w jakiś prostych zabawach. Mają do dyspozycji kolorowanki, książeczki po ukraińsku. Niektóre, ku radości ks. Kota, ćwiczą na stojącym obok pianinie.
– Poznajemy się, rozeznajemy sytuację, potrzeby – tłumaczy. – Kawiarnia działa od poniedziałku 7 marca. na razie od poniedziałku do piątku, od ok. 9.30 do ok. 14.00-14.30. Przychodzą tu wolontariusze – z „Maciejówki” i nie tylko; są także osoby znające język ukraiński. Czasem porozumiewamy się też po angielsku – okazuje się, że niektóre dzieci znają ten język naprawdę dobrze, lepiej niż nasi wolontariusze. Mamy ulotki z informacjami, gdzie jaką pomoc można znaleźć.
Fundacja Mathesianum razem z Maciejówką przygotowuje też muzyczną świetlicę dla dzieci (więcej TUTAJ). Mile widziane są osoby, które mają np. pianino i chciałyby umożliwić dzieciom ćwiczenie gry na instrumencie.
W pobliżu znajduje się ukraiński konsulat i cerkiew greckokatolicka, przy której wciąż widać znicze upamiętniające ofiary wojny. Agata Combik /Foto Gość