Prawdziwa wolność od symboli religijnych w przestrzeni publicznej nie polega na ich zakazywaniu i tropieniu, lecz na tolerancji wobec czyichś wartości. Podaję prosty i piękny przykład z ministerstwa w niemieckim Dreźnie. Nie ukrywam, że byłem nim zaskoczony.
Kilkanaście dni temu pisałem o tym, że nowy wicewojewoda dolnośląski pochwalił się w prowokacyjny sposób ściągnięciem krzyża w swoim gabinecie po poprzedniku. Więcej o tym przeczytasz tutaj:
Niedawno byłem w Dreźnie, stolicy Saksonii, z powodu 25-lecia współpracy tego regionu z Dolnym Śląskiem. Odwiedziłem przy tej okazji administracyjne centrum, w tym piękny budynek ministerialny, gdzie mieści się kancelaria stanu, i w którym urzęduje premier Saksonii. Moją uwagę zwróciło charakterystyczne oznaczenie drzwi, nawiązujące do katolickiej tradycji. Litery C + M + B znajdowały się na kilku drzwiach niemieckiego ministerstwa. Były bardzo wyraźne (zdjęcie).
Jak dobrze wiemy, od wieków na znak przynależności do Chrystusa w uroczystość Trzech Króli w Kościele praktykuje się zwyczaj naznaczenia poświęconą kredą drzwi domostw i różnych miejsc, gdzie przebywamy.
Zdziwiłem się, bo nigdy tego nie spotkałem w polskim urzędzie, a po drugie - wyobrażam sobie, jaka mogłaby się rozpętać obecnie nagonka, gdyby ktoś na taki pomysł wpadł.
Znajdowałem się w Dreźnie, niemieckim, saksońskim mieście, liczącym ponad 500 tys. mieszkańców, z których, szacuje się, zaledwie 23 tys. to katolicy. Jak podają różne źródła, ok. 80 proc. wszystkich mieszkańców to ateiści, a zaledwie 20 proc. stanowią chrześcijanie. Wśród nich z kolei większość tworzą luteranie.
Mimo to spotyka się katolickie oznaczenie drzwi w państwowym urzędzie, które jest niczym innym, jak świadectwem wiary.
Zapytałem na miejscu, z czego to wynika. Podejrzewałem, że może to tradycja, niezwiązana z wiarą, jakiś rytuał powtarzany już od lat. Okazuje się, że jest inaczej. To normalna, świadoma praktyka osób, które pracują w tych konkretnych gabinetach. Mają takie życzenie, by oznaczyć w ten sposób swoje miejsce pracy i nikt im tego nie utrudnia, bo też nikomu to nie przeszkadza.
Zaskoczyło mnie to i opowiedziałem tam o coraz popularniejszym w Polsce podejściu, które zaprezentował niedawno wicewojewoda dolnośląski. Jego zdaniem, wszelkiego rodzaju miejsca publiczne związane z państwem czy samorządem są świeckie i dlatego nie powinny być tam eksponowane żadne symbole religijne.
Jak się okazuje, takie stanowisko w Dreźnie budzi zdziwienie. Oczywiście, panuje zgoda, że przestrzenie dzielą się na świeckie i religijne, ale Niemcy (przynajmniej ci pracujący w tym ministerstwie w Saksonii) nie mają problemu z wartościami innych ludzi. Uważają, że to nikomu nie szkodzi, a pomaga realizować dobrze pracę tym, którzy dają takie świadectwo swojej wiary.
Widzimy zatem inną perspektywę na sprawę symboli religijnych w urzędach, szpitalach itd. I to na Zachodzie, przytaczanym u nas często w różnych światopoglądowych sprawach.
Zgadzam się w jednym z wicewojewodą dolnośląskim. Stwierdził on, że nie przepracowaliśmy w Polsce do końca tematu eksponowania znaków religijnych w przestrzeni publicznej, w instytucjach publicznych czy siedzibach organów władzy. Powinniśmy spojrzeć na naszych zachodnich sąsiadów, których nie razi krzyż czy inny symbol wiary. Patrzą na sprawę bez zbędnych emocji i logicznie.
Oczywiście, z tego nie wynika, że każdy powinien oznaczać drzwi kredą i wieszać krzyż w swoim gabinecie. Jeśli tego nie chce, nie musi tego robić. Ale zeświecczanie na siłę tej przestrzeni, którą w Polsce tworzą w większości chrześcijanie, też nie jest dobrym kierunkiem.
Drzwi z saksońskiego ministerstwa oznaczone kredą wlały we mnie nadzieję, że my jako państwo i społeczeństwo jeszcze wspólnie dojrzejemy do takiego podejścia, zamiast toczyć emocjonalne i prowokacyjne spory.