- Jesteśmy powołane, by przywrócić życiu godność - mówiła w czasie dnia skupienia dla kobiet Beata Jakoniuk-Wojcieszak, żona z 31-letnim stażem, mama czwórki dzieci (spośród których jedno już jest "po drugiej stronie"), dziennikarka. Zachęcała, by zacząć od… codziennego wysypiania się.
Podczas dnia skupienia dla kobiet archidiecezji wrocławskiej w kościele pw. NMP na Piasku dzieliła się swoim doświadczeniem więzi z Chrystusem, Jego mocy; także doświadczeniem fizycznego uzdrowienia.
– Spotkanie Maryi i Elżbiety (które znajdowało się w centrum dnia skupienia) opowiada o nadziei. Medyczne określenie mówi o „ciąży”, ale jeśli przyjmiemy najpiękniejszy język, to kobieta niosąca życie jest „przy nadziei” – stwierdziła.
Opowiadała, że kiedy miała się urodzić – jako piąte dziecko – jej tata już zaczynał chorować. Było to stwardnienie zanikowe boczne, które na długie lata przykuło go do łóżka. – Kiedy piąty miesiąc byłam pod sercem mamy, babcia stwierdziła: „Znowu dziecko? Zabierze chleb tym, które są”. Ten sposób myślenia to nie była jej wina. To był lęk wojennych pokoleń – mówiła.
Zobacz też tu:
Wspominała, że jako dziecko miała w pewien sposób obawę, że może komuś coś zabrać. Oddawała innym wszystko. Kiedy dowiedziała się 37 lat później, że jest w ciąży z córką, od swojej, już dziś nieżyjącej mamy, usłyszała: „Chyba żartujesz. Kto będzie pracował?”. Tego rodzaju lęki w jakiś sposób dotykają kolejnych pokoleń. Sama, jak wspomina, doświadczyła podczas modlitwy na rekolekcjach u jezuitów szczególnej łaski przerwania tego złowrogiego łańcucha lęków, doświadczenia-obietnicy, że kobiety w jej rodzinie nie będą już doświadczać przykrości z tego powodu, że niosą życie.
Zapraszała, by ucieszyć się kobietą przy nadziei, ucieszyć się w ogóle drugą kobietą – także np. teściową, synową – co bywa trudne. A ich relacja, zauważyła, czasem jest niewiele łatwiejsza od relacji między żoną a kochanką. – On jest jeden, a my dwie… Ponieważ jednego syna oddałam Bogu, łatwiej mi było oddać kolejnego młodszej, inteligentnej, bystrej kobiecie, równie mocnej, jak ja – mówiła z uśmiechem.
– Jeśli odwrócimy się od Kościoła, od Maryi, dalej czeka nas tylko urwisko – stwierdziła. – Jan Paweł II mówił o geniuszu kobiety, ale przed papieżem wiele sióstr wołało o godność kobiety.
Wspomniała o Edycie Stein, św. Faustynie, św. Urszuli Ledóchowskiej, św. Elżbiecie Węgierskiej, bł. Róży Czackiej. – Nie musimy wyważać otwartych drzwi, spierać się z mężczyznami. Księga Rodzaju mówi o tym, że jesteśmy stworzeni jako równi, ale mamy różne powołania – mówiła. Przywołała słowa Edyty Stein o tym, że kobiety mogą wykonywać niemal każdy zawód, ale pod warunkiem, że pozostaną sobą, ze swoją kobiecą godnością i siłą.
– Mam za sobą etap managerski w garniturze. Na naradach byłam największym facetem – opowiadała, wspominając nawet, że w chórze śpiewała jako tenor, gdy brakowało mężczyzn. „Idź do sopranów” – mówiono jej potem żartobliwie w sytuacjach, gdy za bardzo chciała brać wszystko w swoje ręce.
Pewien przełom w jej życiu nastąpił, gdy odszedł jej syn Filip – pełen życia i pasji młody człowiek (koszykarz, miłośnik gry na pianinie). – Stanęłam przed obrazem Jezusa miłosiernego i powiedziałam: „mogę Cię tylko bardziej pokochać lub znienawidzić. Nie wiem, co zrobię” – opowiadała. Szczerość wobec Boga poprowadziła ją ostatecznie ku Niemu.
– Jesteśmy w stanie zapamiętać, jak jest ubrana sąsiadka, co kto powiedział – mówiła z uśmiechem. – Ale przede wszystkim jako kobiety dajemy życie, niesiemy je. Jesteśmy powołane, by przywrócić życiu godność.
Podkreślała, że chodzi o życie nie tylko fizyczne. Wielki szacunek należy się np. siostrom zakonnym, skoncentrowanym na dawaniu życia w wymiarze duchowym. Chodzi o geniusz dawania życia, także duchowego, o odpowiedzialność za pokój w sercu drugiego człowieka.
Zachęcała, by zatroszczyć się także o siebie, o swój dobrostan fizyczny, psychiczny (przekonywała do 8 godzin snu!). Inaczej zdrowie potrafi zmusić nas do „wyhamowania”. Wspominała swoje coroczne przygotowania do Bożego Narodzenia, podczas których mobilizowała swoich bliskich do wytężonego wysiłku („nikt nie ma prawa usiąść!”, „sen limitowany”). Tymczasem trafiła pewnego razu dzień przed Wigilią do szpitala – nagle zwolniona z odpowiedzialności za karpia i tysiące innych spraw.
Opowiadała o kobiecej kreatywności i przedsięwzięciach takich, jak przyparafialne Koło Gospodyń Wiejskich, parafialne kino, kawiarenka, ziołowe ogrody, różane ławeczki… Zapraszała jednocześnie, by znaleźć czas na ciszę, na pojednanie się z sobą; by być osoba pełną czułości, ofiarowującą miłość, wsparcie, obecność.
– Nie odrzucajmy mężczyzn. Są niesamowici. A co dopiero, jeśli się o nas troszczą – zauważyła. – Jeśli jednak w świecie kobiet nie będziemy miały „poukładane”, to o czym będziemy rozmawiać ze światem mężczyzn (a oni też mają swój bałagan).
– Pytanie do ciebie, kobieto: Co chcesz osiągnąć? Musisz to wiedzieć – podkreślała. – Świat nam śpiewa „Wsiąść do pociągu byle jakiego”…. My, chrześcijanki, mamy powiedzieć: „wiem, do jakiego pociągu wsiadłam”. Nieważne, czy jadę 1. czy 2. klasą, a może pendolino. Ważne, do Kogo jadę.