Pielgrzymka do grobu i miejsca męczeństwa bł. Marii Acutiny przeszła z Krzydliny Małej do Krzydliny Wielkiej. Pątnicy rozpoczęli wędrówkę w parafialnym kościele pw. św. Michała Archanioła oraz na pobliskim cmentarzu, a zakończyli w kościele filialnym św. Marii Magdaleny adoracją i Mszą św. pod przewodnictwem bp. Jacka Kicińskiego.
Wędrowali przez pola szlakiem stacji Drogi Krzyżowej, rozważając mękę Pana Jezusa, ale także wydarzenia z życia dziesięciu elżbietańskich męczenniczek, które zostały beatyfikowane 2 lata temu. Odmawiali Różaniec i słuchali wielu świadectw o Bożym działaniu w najtrudniejszych ludzkich sytuacjach (zobacz TUTAJ). Towarzyszył im o. Krzysztof Wojtowicz CMF i grupa sióstr elżbietanek. Pielgrzymka odbywała się pod hasłem „Uzdrowieni z przemocy”.
Zdjęcia:
Siostra Maria Czepiel przypomniała na początku drogi historię bł. Marii Paschalis Jahn i jej dziewięciu towarzyszek, wśród których jest i s. M. Acutina. – Zginęły w 1945 r. z rąk sowieckich żołnierzy w różnych miesiącach ówczesnej archidiecezji wrocławskiej. Sześć z nich zostało przed śmiercią brutalnie skrzywdzonych – opowiadała, wspominając o ich odważnej postawie w obronie ludzkiej godności swoich podopiecznych i własnej, w obronie wartości, którymi żyły. Broniły innych i siebie przed gwałtami, nie ulegając zastraszeniu.
Siostra M. Acutina zginęła na polach w pobliżu zabudowań Krzydliny Wielkiej, gdzie elżbietanki miały także swoją placówkę. – Uciekała tam z Lubiąża z dziewczętami, które znajdowały się pod jej opieką, wiedząc na co są narażone ze strony żołnierzy armii radzieckiej – mówiła. – Wśród pól natknęły się na kilku z nich. Siostra M. Acutina odważnie stanęła w obronie dziewczyn. Została zamordowana, ale żołnierze nie wyrządzili krzywdy dziewczynom. Zdołały uciec, a wiadomość o wydarzeniach przetrwała.
W drodze. Agata Combik /Foto Gość– Dzisiaj wciąż na nowo odkrywamy misję, jaką męczenniczkom zleca Pan Bóg – mówiła siostra. – Jest ona ważna w świecie, w którym jest mnóstwo przemocy – i nie są to wyłącznie wojny za naszymi granicami, ale i rozmaite zjawiska występujące choćby w mediach, w naszych wspólnotach, w pracy, w rodzinach. Podczas pielgrzymki modlimy się o uwolnienie ze skutków przemocy, ale też o umiejętność przynoszenia światła tam, gdzie panują ciemności. Za przyczyną s. Acutiny prośmy, byśmy umieli nieść światło Chrystusa tam, gdzie żyjemy. Przynosimy tu również osoby, których z nami nie ma, a wiemy, że potrzebują modlitwy, uzdrowienia – jak czworo przyjaciół, którzy przynieśli do Jezusa sparaliżowanego człowieka. O własnych siłach nie mógł przyjść, ale został uzdrowiony.
Pielgrzymi ogarniali modlitwą ludzi poranionych na różne sposoby, nie radzących sobie z rzeczywistością wokół siebie, cierpiących na depresję, tkwiących w jakichś wewnętrznych ciemnościach.
W miejscu męczeństwa s. Acutiny proboszcz krzydlińskiej parafii, ks. Jan Opala CMF mówił o wydarzeniach sprzed lat i o trosce, jaką otaczane jest miejsce wśród pól. – Znajduje się tu kamień przywieziony z terenu koszar poradzieckich. Przywieźli go z wielkim trudem, korzystając z traktora, panowie z Legnicy. To jest czerwony granit, przywodzący na myśl krew, która tu została przelana – opowiadał. – Ludzie wspominają, że w miejscu, gdzie siostra została zamordowana, przez długi czas nic nie chciało na polu rosnąć. O morderstwach sióstr przez całe lata głośno się nie mówiło. Po wojnie stacjonowało tu radzieckie wojsko. Mieli swoją siedzibę w Lubiążu. W kościele św. Walentego jeszcze do lat 50. przetrzymywali konie, a klasztor pocysterski był ich szpitalem. Byli „panami” na tych terenach. Mieli rozmieszczone w okolicznych miejscowościach posterunki, kontrolowali tu wszystko. W pobliskim Wołowie znajdowało się więzienie, gdzie trafiali polityczni więźniowie. Jak ktoś zbyt wiele mówił o radzieckich żołnierzach, mógł się spodziewać nocnej wizyty panów w szarych płaszczach.
Ks. Jan wyjaśniał, że dwa kamienie, stojące obok wspomnianego granitowego głazu, przypominają o innych ofiarach agresorów. Miejscowi znaleźli na pobliskich polach ciała dwóch innych sióstr zakonnych. Nie udało się ich zidentyfikować, nie wiadomo nawet z jakiego pochodziły zgromadzenia. Prawdopodobnie uciekały z Wrocławia przed armią radziecką. Ludzie pochowali je w Krzydlinie Wielkiej.
W miejscu męczeństwa. Agata Combik /Foto GośćTaki pochówek też nie był prostą sprawą ze względu na wspomniane posterunki. – Ciało s. Acutiny przewieźli polscy repatrianci–żołnierze. Jechali furmanką w mundurach żołnierskich, przykrywając zwłoki sianem i płaszczami żołnierskimi – opowiadał. – Dopiero w latach 80., jak „ruscy” odeszli, ludzie zaczęli mówić o tamtych wydarzeniach. Pierwszy zaczął gromadzić takie informacje, wspomnienia o. Stanisław Gawlik CMF. Po dziś dzień wychodzą na jaw nowe fakty.
Po dojściu do Krzydliny Wielkiej pątnicy zostali ugoszczeni przez mieszkańców w remizie strażackiej (strażacy dbali również o ich bezpieczeństwo na trasie). Zwieńczeniem spotkania była Msza św. w kościele pw. św. Marii Magdaleny pod przewodnictwem bp. Jacka Kicińskiego, poprzedzona adoracją Najświętszego Sakramentu z modlitwą w intencji osób potrzebujących uzdrowienia ze skutków przemocy.
Biskup Jacek mówił w homilii o Bogu, który swoim słowem stwarza, odnawia i czyni wszystko nowe. Tęskni za człowiekiem i nie przestaje go szukać. – Czy jednak człowiek daje się znaleźć? Czy nie zamyka uszu na Jego słowo? – pytał. Zauważył też, że tak jak Bóg zaprosił ludzi do współudziału w dziele stwarzania świata, tak też zaprasza do współudziału w jego odnowieniu, stwarzaniu na nowo. – Módlmy się, byśmy byli przedłużeniem Bożej miłości na ziemi – zachęcał. – Przyjmijmy dar uzdrowienia i odnowienia oraz dzielmy się nim.