Co zrobić, gdy czujesz, że toniesz? Gdzie szukać swojej drogi? O odnajdywaniu się na Bożych ścieżkach opowiadali na szlaku pielgrzymim między Krzydliną Małą i Wielką Łukasz i s. Magdalena.
Czerwcowa pielgrzymka do grobu i miejsca męczeństwa bł. Marii Acutiny była okazją do wielu rozmów, świadectw i opowieści. Na krzydlińskich polach usłyszeć można było między innymi historię odnalezienia swojego powołania – w małżeństwie i w życiu zakonnym.
Łukasz
Wychował się w rodzinie, gdzie wiara była raczej „tradycyjna”. Chodziło się w niedzielę do kościoła, ale rodzice zbyt wiele o Panu Bogu nie mówili (choć np. sam Łukasz był dzieckiem wymodlonym przez swoją mamę u Matki Bożej i obronionym przed zalecaną przez lekarzy aborcją).
Kiedy przyszedł czas nastoletniego buntu, chłopak w którymś momencie zrezygnował z praktyk religijnych. Mając 15 lat zaczął słuchać mocnej muzyki metalowej. – Potem była to jeszcze mocniejsza muzyka, ocierająca się o satanizm. Pojawiło się takie towarzystwo mocno rockowe, metalowe. Bardziej mnie rozumieli niż rodzina, niż koledzy w szkole – wspominał. Pana Boga oskarżał o wszelkie niepowodzenia, czuł się przez Niego niewysłuchany. – Kiedyś poszedłem do kościoła i powiedziałem Panu Bogu: dziękuję za współpracę, nie mamy już chyba o czym ze sobą rozmawiać, jeśli w ogóle jesteś, bo nigdy mi na moje modlitwy nie odpowiadałeś... – mówił.
– Nauczyłem się grać na gitarze, grywałem w kapelach metalowych, potem satanistycznych. Zaaklimatyzowałem się w tym środowisku, gdzie było dużo przemocy, nienawiści, pogardy dla drugiego człowieka. Żyłem w nieczystości, we wszystkich możliwych grzechach – opowiadał.
Wydawało mu się, że jego życie jest super, że jest kimś „ważnym”. Przyszedł jednak moment, że – za sprawą pewnego człowieka – zobaczył, że to wszystko… nie ma sensu. Jest kłamstwem. Kapele, rozkręcany biznes, uznanie w środowisku – nagle te niby sukcesy straciły blask. Dostrzegł, że wiele osób skrzywdził i już nawet rodzice nie mają ochoty z nim się kontaktować. Przyszła depresja i myśli samobójcze.
– Poszedłem, w sumie nie wiem dlaczego, na Cmentarz Osobowicki. Chodziłem między grobami. Myślałem, że też tak sobie będę leżał, nikt o mnie nie będzie pamiętał. Miałem jechać na jeszcze jeden koncert. Myślałem, że jak z niego wrócę, a nic się nie zmieni w moim życiu na lepsze, to skończę z sobą – wspominał.
Rzecz działa się na początku sierpnia, dokładnie wtedy, gdy wychodzi zawsze z Wrocławia na szlak jasnogórska pielgrzymka. Wtedy nie miał o tym pojęcia. Przyszło mu jednak do głowy, że zwróci się do Matki Bożej. Nie miał odwagi rozmawiać z Panem Jezusem, ale z Nią – tak. Przed laty często się do Niej zwracał. Jako dziecko modlił się kiedyś do Maryi na różańcu, prosząc by znalazły się pieniądze na wymarzony obóz harcerski. Wydawało się, że nie ma szans, a jednak w ostatnim dniu wyjazd został opłacony.
– Na tym cmentarzu przypomniałem sobie o tej historii i pomodliłem się do Matki Bożej. Powiedziałem, że tak nagrzeszyłem, że już nie wiem jak wrócić, i czy w ogóle Bóg będzie chciał, żebym wrócił – dzielił się.
To był początek zmian. Poznał osoby, które zaprowadziły go do kościoła, trafił do ks. Stanisława Orzechowskiego na kurs odnowy w Duchu Świętym, a potem do Ruchu Czystych Serc. Modlił się już wtedy o dobrą żonę, a także o to, by sam był dla kogoś dobrym mężem. W ruchu od razu dostrzegł kobietę, która przyciągnęła jego uwagę.
Po jakimś czasie więź pogłębiła się. Okazało się, że i ona modli się o dobrego męża. Co więcej, poszła w tej intencji na Jasną Górę i… była to jedna z najtrudniejszych pielgrzymek w jej życiu. Jak ustalili, była to pielgrzymka, która wychodziła z Wrocławia dokładnie wtedy, gdy on toczył swoją wewnętrzną walkę na Cmentarzu Osobowickim.
Siostra Magdalena
W Zgromadzeniu Sióstr św. Elżbiety jest od 4 lat. – Nawróciłam się późno, gdy miałam 28 lat – opowiadała. – Rodzice mnie ochrzcili, byłam u Komunii, w bierzmowaniu, ale potem jakoś przestałam chodzić do kościoła. Rodzice też uczestniczyli w Mszy św. raczej tylko w czasie świąt, nikt w domu nie przekazał mi żywej wiary, nie przekazał mi, że muszę mieć żywą relację z Jezusem.
Coś jednak zaczęło burzyć jej spokój: ogromna wewnętrzna pustka. Nie wypełniły jej praca, znajomi, rozwijanie pasji. – Kiedy już wyczerpały mi się możliwości, przypomniał mi się mój sąsiad, którego znałam, gdy byłam dzieckiem. Zapamiętałam, że był bardzo wierzący. W jego oczach widziałam pokój, jakiego szukałam. Stwierdziłam, że jeśli wrócę do Kościoła, to też będę mieć taki pokój, jak on.
Zdecydowała się po 10 latach przystąpić do spowiedzi, poszła na pielgrzymkę na Jasną Górę (kilka lat wcześniej też na nią poszła, lecz nie znalazła sił, by się wyspowiadać). Niby nic szczególnego się na tej pielgrzymce nie wydarzyło, jednak po powrocie zaczęła się nagle zastanawiać, kim była św. Faustyna.
– Mieszkałam na terenie parafii pod jej wezwaniem, a nic o niej nie wiedziałam – wspominała siostra. – W końcu znalazłam na YouTube „Dzienniczek” św. Faustyny, wysłuchałam i… dotarło do mnie, że to, czego szukam, to taka relacja z Jezusem, jaką miała Faustyna!
Dziewczyna pamiętała, że Jezus obiecał, że spełni każdą prośbę zanoszoną poprzez odmawianie w tej intencji Koronki do Miłosierdzia Bożego. – Zaufałam tej obietnicy. Uwierzyłam, że jeśli będę się modlić o taką relację z Bogiem, jak Faustyna, to otrzymam tę łaskę. I rzeczywiście, coś się zaczęło zmieniać. Odkryłam, że Jezus to żywa Osoba, że mogę mieć z Nim relację. Byłam w szoku, zastanawiałam się, czy ludzie o tym wiedzą – do mnie nigdy wcześniej to nie dotarło, dopiero Faustyna mi to pokazała.
Wydarzyło się coś więcej. – Miałam przekonanie, że Chrystus jest moim Oblubieńcem i że mam iść do zakonu! – dzieliła się. Tak się stało, że poznała siostry elżbietanki, zaczęła jako wolontariuszka przychodzić do jadłodajni dla osób ubogich prowadzonej przez siostry. To trwało 4 lata. Podczas epidemii przyszedł czas na ostateczna decyzję. Wstąpiła. To było jak skok w ciemność. Bóg wciąż, jak mówi, umacnia ją na tej drodze. W sierpniu będzie odnawiać śluby zakonne.
(obraz) |