Pascha i podróż na życiowe K2

Agata Combik

publikacja 30.04.2013 12:39

We Wrocławiu działa modlitewna grupa wsparcia dla mężczyzn doświadczających niechcianych odczuć homoseksualnych.

Pascha i podróż na życiowe K2 Członkowie grupy wędrówkę ku pełnej dojrzałości porównują do górskiej wspinaczki Agata Combik/GN

Czasem tak jest – człowiek odkrywa w sobie coś, czego nie akceptuje, co zrodziło się na skutek zranień, życiowych okoliczności, problemów rodzinnych – rzeczy, na które nie mamy wpływu… Homoseksualne odczucia dla wielu ludzi są źródłem wielkiego cierpienia. Czy – chcąc żyć w zgodzie z naturalnym porządkiem rzeczy, z Bożymi przykazaniami, z nauczaniem Kościoła – skazani są na nieustanną udrękę? Otóż nie, są miejsca, gdzie znaleźć można pomoc w drodze do odbudowania swojej tożsamości. Są ludzie, którzy mają odwagę stanąć oko w oko ze swymi problemami i – otwierając się na pomoc Boga i ludzi – podjąć walkę o własną dojrzałość. I odnoszą sukcesy.

We Wrocławiu (a także w Warszawie i Krakowie) działa modlitewna grupa wsparcia dla mężczyzn doświadczających niechcianych odczuć homoseksualnych – „Pascha”. Piszemy o niej  w najbliższym wrocławskim „Gościu Niedzielnym”. Poniżej publikujemy świadectwa nadesłane przez jej członków. Osoby zainteresowane tematem kontakt do grupy oraz wiele informacji o niej znajdą na stronie www.pascha.pl

Przeczytaj świadectwa

Romek – lider wrocławskiej grupy

Może nie jestem tu obiektywny (gdyż sprawa dotyczy mnie osobiście), jednak myślę, że decyzja o wystąpieniu do grupy, a przede wszystkim poproszenie o pomoc i codzienna praca nad sobą oraz odkrywanie Bożej woli – wymagają odwagi i bohaterstwa. Ale nie jest to bohaterstwo superherosów z komiksu, lecz ludzi wiary, którzy wyruszają w nieznane – trochę jak Abraham... Jednocześnie nie czekają z założonymi rękami na zmianę, lecz są świadomi, że Bóg udziela pomocy przez bliźnich, więc korzystają z niej.
To niezwykłe – otrzymujemy pomoc od obcych ludzi... Choć z drugiej strony (zabrzmi to poważnie) – ludzi bliskich mi w Chrystusie. Niektórzy z nas poprosili o pomoc w swojej walce rodzinę. Ja akurat nie powiedziałem bliskim o moich zmaganiach. Czasem chciałbym podzielić się sukcesami, radością doświadczenia Bożej dobroci, a czasem też trudnościami, zniechęceniami. Konsultowałem to ze spowiednikiem i terapeutą – wydaje mi się, że mała będzie z tego wyznania korzyść dla obu stron.
Są sytuacje, w których jest to wskazane. Zawsze trzeba to uczciwie rozeznać. W przypadku dorosłych, pełnoletnich (trzeba mieć minimum 18 lat, by zostać przyjętym) raczej pomocy terapeutycznej od bliskich nie ma co się spodziewać. Zwłaszcza jeśli w rodzinie występują patologiczne sytuacje. A nawet jeśli nie – lepiej zmieniać siebie, niż liczyć na zmianę u innych. Na pewno jednak trzeba na terapii przepracować relacje rodzinne, dzieciństwo i przejść proces przebaczenia – a jeśli to możliwe także pojednania. Niestety, zniechęca też niebezpieczeństwo otwarcia „puszki Pandory” – całego zestawu stereotypowych skojarzeń, poczucia winy z obu stron, trudnych reakcji, szoku, pytań bez odpowiedzi itd.
Jestem wdzięczny terapeutom, spowiednikom, psychologom, którzy zdecydowali się pracować z nami (indywidualnie). To wymaga odwagi. Ktoś powie – żadna zasługa, przecież terapeuci biorą za taką pomoc pieniądze. To fakt. I każdy z nas indywidualnie ponosi koszt terapii. Ale to przecież ich praca. Na marginesie – niektórzy terapeuci przy poradniach rodzinnych przyjmują na bezpłatną terapię – jednak krótkoterminową.
Szczególnie wdzięczny jestem spowiednikom. To niezwykłe, że chcą poświęcać swój czas i cierpliwość zupełnie bez korzyści dla siebie – w czasach, gdy wszystko się przelicza. Kierownictwo duchowe to ogromny skarb Kościoła. Każdy z nas korzysta z regularnej spowiedzi u stałego spowiednika. Muszę jednak przyznać, że znaleźć księdza, który podejmie się tego wyzwania, nie jest łatwo... Zresztą wydaje mi się, że niewielu kapłanów wie o działalności naszej grupy czy bardziej znanej – „Odwagi” [grupa działająca w Lublinie – przyp. red.]. A to jedyne dwie grupy w naszym kraju świadczące pomoc w tym zakresie i jednocześnie kierujące się nauczaniem Kościoła katolickiego.

Wspomniałem, że terapia indywidualna kosztuje. Mamy różnych terapeutów, różne, choć podobne stawki. W zależności od nurtu – wizyta zwykle raz w tygodniu kosztuje nawet 100 zł za godzinę. To rzeczywiście największy wydatek. Sama składka na grupę to niezmiennie 10 zł miesięcznie. Wydaje mi się jednak, że w większości sytuacji brak pieniędzy to pozorna przeszkoda. Zachęcamy do podejmowania pracy – to też krok na drodze do dojrzałości.
Niektórzy nie decydują się na wejście do grupy. Różnie się tłumaczą, czasem nie podają przyczyn, tylko przestają odpisywać na maile. Ich decyzja, traktuję ich poważnie, jesteśmy dorośli. Oczywiście zakładam, że można uzyskać pomoc też poza grupą. Jestem jednak przekonany, że jest to trudniejsze. Zachęcam osoby, które nie zdecydowały się na wejście do grupy, do postępowania zgodnie z naszymi zasadami i filarami (m.in. terapia, stała spowiedź).
Rozumiem ten strach, obawy, wątpliwości, sam przez to przechodziłem... Te pytania... Co to za ludzie, może jacyś fanatycy, czy zmiana jest możliwa, czy ja mogę się zmienić, czy wystarczająco mocno wierzę, by do nich dołączyć, czy przyznam się przed sobą i nimi, że potrzebuję pomocy, co oni/ ksiądz/ jakiś terapeuta może o mnie wiedzieć...?
Nikt mi nie obiecywał gruszek na wierzbie, a raczej ostrzegał, że droga będzie długa, i niczego nie gwarantował. Dziś postrzegam swoje życie jako podróż – cały czas jestem w drodze, uczę się, poznaję siebie. Staram się przypominać sobie, że odczucia, emocje są neutralne moralnie. Ale są też nieuniknione. Ważne jednak, co z nimi zrobię.
Łatwo się mówi... Przepracowanie poczucia winy, wstydu, traumatycznych wydarzeń do łatwych nie należy. Trzeba jednak się odważyć. Przepracować poczucie winy. Nikt z nas nie chciał przecież tych trudnych wydarzeń z dzieciństwa i młodości, nikt sobie nie wybrał tego zestawu nadużyć seksualnych wobec siebie i krzywd czy braków, których doświadczyliśmy.
Pamiętam, że nie rozpoczynałem psychoterapii z nastawieniem, że poddaję się leczeniu. Chciałem zrozumieć siebie i – owszem – chciałem się zmienić... Był czas, gdy ciągnęło mnie do tamtego świata, potrzebowałem bliskości, zarejestrowałem się na gejowskim portalu, nawiązałem korespondencję z nieco starszym ode mnie chłopakiem, kilka razy spotkaliśmy się. Nie zakochaliśmy się, na szczęście. Pytałem wtedy siebie: co ja wyprawiam?! Gdzie mnie to zaprowadzi?! Postanowiłem próbować zmiany. Zacząłem szukać pomocy. Czułem się niegodny, by prosić Boga o ratunek. Mimo że byłem wtedy daleko od Kościoła, wyjechałem na rekolekcje. Nie szukałem jednak niezwykłości, obyło się bez tzw. fajerwerków, ponadnaturalnych wydarzeń. To była decyzja – zawierzam swoje życie Bogu, zaczynam na nowo.
Jestem przekonany, że to właśnie taka decyzja jest kluczowa. Gdy już ją podejmiesz – zaczynasz szukać pomocy i czerpiesz ją oczywiście najpierw od grupy, ale potem z coraz większej liczby miejsc, od nowych ludzi – nawet gdy oni nie są tego świadomi.

Podoba mi się zachęta wyrażana w "Passze" do budowania sieci wsparcia dzięki dobrym relacjom z kolegami, znajomymi, przyjaciółmi. Grupa to nie wszystko. Spotykamy się na tyle rzadko, że chyba nawet nie sposób się zbytnio przywiązać. Zresztą jestem wyznawcą teorii głoszącej, że grupa jest po to, by kiedyś z niej wyjść. Co nie znaczy odciąć się, zerwać wszystkie kontakty. Nikt nikogo nie wyrzuca (jeśli zachowuje regulamin) ani nie zatrzymuje na siłę. Niektórzy zostają po osiągnięciu swego celu – by pomagać młodszym. Ale kiedyś grupę trzeba opuścić. Gdy jesteś nowy, zwykle trudno to zrozumieć. Zwłaszcza że niełatwo zgodzić się na to, że dobro, którego się doświadcza, akceptacja i zaufanie – kiedyś w takiej formie się skończą. Według mnie jednak o to chodzi – by wyjść do świata, ale wyjść przemienionym.
Żeby nie było cukierkowo – różowo nie jest, i dobrze! Nie bombardujemy się miłością, zdarzają się różnice zdań, nerwy. Szanujemy jednak siebie nawzajem i traktujemy poważnie. Mam wrażenie, że grupa to w pewnym sensie bezpieczny plac manewrowy – mogę odważyć się ćwiczyć sprawności, których dotąd unikałem, a następnie stosować je na zewnątrz.
Każdy jest po to, by stawiać czoła nowym wyzwaniom. Weźmiesz tyle, po ile sięgniesz.
Po ponad 2 latach widzę, że bardzo istotna jest indywidualna praca, otwarcie na grupę. Ja ponad rok czułem się ciągle nowy... Stałem z boku, nie we wszystko się angażowałem. Byłem chyba skupiony na sobie. Pamiętam kilka wydarzeń, które sprawiły, że poczułem odpowiedzialność za grupę i chęć zaangażowania się – m.in. wtedy, gdy pojawiło się niebezpieczeństwo, że ze względu na małą liczbę osób grupa we Wrocławiu przestanie istnieć, będziemy musieli dojeżdżać do innej grupy lokalnej.
Po jakimś czasie od tego wydarzenia zgodziłem się zostać liderem.
Widzę wyraźnie, że grupa to my wszyscy – suma naszego zaangażowania, naszych inicjatyw. Wrocławska grupa na przykład odłączyła się od Katowic. Nic nie stoi na przeszkodzie, by powstały grupy lokalne w innych miastach – to zależy od przyszłych uczestników. Na początku, pewnie zanim uzbiera się konkretna drużyna, będą dojeżdżać do którejś z istniejących.
Wszystko jest możliwe dla zmotywowanych do zmiany. Znam takich, którzy zmienili pracę, miejsce zamieszkania, a nawet dojeżdżają (czy przylatują) na spotkania z zagranicy...

Nikodem, dawny lider wrocławskiej grupy
Wejście do grupy było dla mnie przede wszystkim próbą zmierzenia się z tą częścią siebie, która była wypierana i – jako „problem nie do rozwiązania" – przez lata zamiatana pod dywan. Bardzo szybko zorientowałem się, że faktycznym problemem, nad którym trzeba pracować, nie są skłonności homoseksualne. Terapia oraz warsztaty ujawniły trudności w relacjach, szczególnie z najbliższymi. Przekonanie o tym, że w życiu to właśnie relacje, więzi są najważniejsze, utrzymuję do dziś, już jako mąż i ojciec.
Czy warto było wejść? Moim zdaniem to dobry „port”, do którego dobrze przez chwilę zacumować. Spotkać się z osobami podobnie przeżywającymi własną tożsamość, zaczerpnąć wiedzy psychologicznej o sposobie, w jaki przeżywa się uczucia. Nade wszystko „Pascha” jest jak „karczma” z przypowieści o dobrym Samarytaninie. W niej odczuwa się opiekuńczą rolę Kościoła, gdzie Jezus goi rany i pomaga dźwigać siebie samego.

Karol, w grupie od kilku miesięcy
Właściwie nie wiem, w którym momencie mojego życia obudziły się we mnie uczucia homoseksualne. Złożyły się na to różne czynniki, m.in. relacje w rodzinie, z rówieśnikami, mój charakter introwertyka.
Przyznanie się do odczuć homoseksualnych trwało dużo czasu. Wcześniej nie chciałem przyjąć tego do mojej świadomości, nie tylko dlatego, że myślałem o tym, żeby założyć rodzinę, ale też dlatego, że przez długi czas byłem związany z grupami przy Kościele (Ruch Światło–Życie, Duszpasterstwo Akademickie). Dla wielu osób z mojego otoczenia dowiedzenie się o moim problemie mogłoby być prawdziwym szokiem, bo zawsze byłem postrzegany jako bliski Pana Boga. Ale tak naprawdę nie byłem blisko Boga. Wszystkie akty wykonywałem powierzchownie, bez głębszego rozważania, „jak każe tradycja”. Dopiero na studiach zacząłem sam wgłębiać się w lekturę Pisma Świętego i doświadczyłem prawdziwego działania Boga w moim życiu. Zacząłem otwierać się na ludzi i właśnie dlatego napisałem do „Paschy”. Zrozumiałem, że potrzebuję komuś o tym powiedzieć i coś z tym zrobić. Kiedy po raz pierwszy napisałem na kontakt podany na stronie internetowej, byłem wtedy na pierwszym roku studiów. Nie miałem pracy, spotkania odbywały się bardzo często, było to dla mnie wielkie wyzwanie... i zrezygnowałem jeszcze przed przystąpieniem do grupy. Myślałem, że może te skłonności znikną same, ale im dłużej to trwało, tym bardziej nie wiedziałem, jak sobie z nimi poradzić. Po jakimś czasie (czterech latach studiów) chyba dojrzałem do tego, żeby móc wytrwać w tej decyzji i napisałem jeszcze raz.
Na spotkaniach uderzyło mnie to, że zawsze organizujemy sport, zwykle gramy w piłkę nożną. To było dla mnie najtrudniejsze, bo do tej pory zazwyczaj unikałem sportu, a zwłaszcza piłki nożnej. Od zakończenia liceum nigdy nie miałem z nią do czynienia. Okazało się, że wcale nie gram najgorzej, a najtrudniej było się przełamać. Niezmiernie ważne jest dla mnie, że w ciągu miesiąca ja modlę się za kogoś, a ktoś modli się za mnie. Mamy do siebie kontakty, możemy porozmawiać. Ja dzięki temu jeszcze bardziej otwieram się na drugiego człowieka.
W grupie uczę się odkrywać siebie przed innymi. Widzę też, że pozostali mają pewne obawy, problemy, z którymi także się borykają. To uwrażliwia mnie na innych, bo mimo że każdy ma podobny problem, to u każdego ma to inne przyczyny i mimo wszystko jesteśmy bardzo różni.
Umiejętność wejścia do grupy była kiedyś dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie musiałem w sobie przełamać. Zamknięty w swoim świecie, nie umiałem przyznać się, że mam problem.

Grzegorz, w grupie od kilku miesięcy
Odczucia homoseksualne pojawiły się u mnie, kiedy byłem w liceum. By je rozładować, uciekałem się do homoseksualnej pornografii i masturbacji. Starałem się jednak odsuwać od siebie ten problem, uciekać od niego. Wydawało mi się, że jeżeli nie szukam partnera homoseksualnego, nie podejmuję żadnych ryzykownych zachowań homoseksualnych i wykazuję jakieś zainteresowanie płcią przeciwną, to wszystko jest w porządku. Gdzieś jednak w głębi duszy bałem się moich skłonności i tego, do czego mogą mnie doprowadzić. Później poznałem wspaniałą dziewczynę i nasza relacja układała się jak najlepiej. Powiedziałem jej o moich odczuciach, jednak nie przeszkadzało to ani jej, ani mnie w zawarciu związku małżeńskiego. Pomimo to odczucia homoseksualne mnie nie opuściły. W miarę upływu czasu zdałem sobie sprawę z tego, że bagatelizowanie skłonności i uciekanie od problemu w pornografię i masturbację nie stanowi jego rozwiązania, lecz właśnie go potęguje. Doszedłem do wniosku, że jeżeli nie zacznę nad tym pracować, to może to doprowadzić do rozpadu mojego małżeństwa. Chciałem z tym zerwać, ale nie wiedziałem, jak. Zwlekałem z podjęciem jakiegokolwiek działania, nie wiedziałem bowiem, jakie podjąć kroki. Wówczas, surfując po internecie, natrafiłem na stronę „Paschy”. Spodobało mi się to, że podchodzi do problemu w sposób kompleksowy. Łączy element duchowy – konieczność posiadania stałego spowiednika, element psychologiczny – konieczność uczestniczenia w indywidualnej terapii psychologicznej, element fizyczny – uprawianie sportów zespołowych oraz element współpracy grupowej – dzielenie się doświadczeniami dotyczącymi pracy nad sobą. Wprawdzie jestem w „Passze” od niedawna, jednak mogę z całą świadomością powiedzieć, że od momentu podjęcia decyzji o zostaniu jej członkiem zauważam pozytywne zmiany w moim życiu. Dzięki poleconym mi lekturom, napisanym przez autorów zajmujących się tematyką przezwyciężania niechcianych odczuć homoseksualnych, zrozumiałem, że problem ten należy traktować szerzej – jako pewien deficyt męskości, a praca nad sobą nie ma skupiać się wyłącznie na samych niechcianych odczuciach, lecz ma stanowić „podróż ku pełni męskości” i wymaga zaangażowania na wielu polach aktywności. Rekolekcje organizowane przez „Paschę” oraz spotkania w grupie dały mi dużo siły do walki o siebie, bo dzięki nim wiem, że nie walczę sam, lecz jest nas więcej i każdy z nas walczy o to samo. Grupa daje mi też siłę do opanowania zniechęcenia, jakie dopada mnie przy potknięciach i upadkach w pracy nad sobą. Mimo iż nigdy nie lubiłem grać w piłkę nożną i wciąż mam opory przed wyjściem na boisko, wspólna gra rodzi we mnie zdrową chęć rywalizacji i stanowi zastrzyk pozytywnej energii. Oczywiście kluczowe znaczenie ma fakt, iż „Pascha” jest grupą modlitewną. Bez modlitwy, wzajemnej i indywidualnej, bez zaangażowania duchowego nasze działania nie miałyby szansy powodzenia. Wierzę w to, że wyzwolenie się ze skłonności homoseksualnych możliwe jest jedynie wówczas, gdy zawierzy się tę kwestię Bogu i pozwoli mu działać w swoim życiu. Mam świadomość tego, że jestem dopiero u początku drogi i czeka mnie wiele pracy, jednak będąc członkiem „Paschy” i mogąc czerpać z tego, co mi daje, mam odwagę podjąć wyzwanie dążenia do „pełni męskości”.

Tymoteusz (już wyszedł z grupy)
To była równoległa praca na czterech płaszczyznach: kierownictwo duchowe, indywidualna terapia psychologiczna, rozwój osobisty i wspólnota „Pascha”. Jednak „Pascha” dała mi chyba najwięcej: konkretną wiedzę o sobie, pewność siebie, odwagę, motywację do dalszej pracy, siłę, wsparcie duchowe. Ta praca nie jest jeszcze zakończona, ona potrwa prawdopodobnie całe życie, ale najważniejsze jest dla mnie to, że odważyłem się, zaryzykowałem i wygrałem! Kilkuletnia intensywna praca nad sobą upewniły mnie w moim powołaniu – teraz jestem szczęśliwym i spełnionym mężem i ojcem. Potrafię wychodzić poza własne słabości, kompleksy, egoizm, potrafię ofiarować siebie drugiemu człowiekowi, potrafię kochać. To największy dar.