O Jezusie od lat opowiada największym przestępcom. Na co dzień posługuje tym, którzy na sumieniu mają grzechy najcięższego kalibru. I co im mówi? Że ciągle czeka na nich Bóg, który im wszystko przebaczy. Zapraszamy na drugą część "Rozmowy miłosierdzia" w trwającym obecnie 72. Tygodniu Miłosierdzia.
Swoją codzienną pracą łączy dwa bardzo skrajne słowa. Jedno urzekające i piękne, drugie - nieprzyjemne i budzące strach. To "miłosierdzie" i "więzienie". Z ojcem Kazimierzem Tyberskim, oblatem, znanym jako "komandos w koloratce", rozmawia Maciej Rajfur.
Maciej Rajfur: Nasuwa się zasadnicze pytanie: jak doprowadzić do nawrócenia za kratami? Jak trafić do takich ludzi?
O. Kazimierz Tyberski: Muszą zobaczyć, że naprawdę chcesz ich dobra. Najważniejsze, obojętnie gdzie jesteśmy, to przekonać bliźniego, że go kochasz i chcesz jego dobra, a więc pragniesz działać na jego korzyść. Ludzie, którzy przebywają w więzieniach, mają głębokie poranienia i w dodatku poczucie społecznego odrzucenia. Są nieufni. Trudno wtedy do nich trafić. Ale na człowieka trzeba czasu. Trzeba z nim być, aby się przekonał, że nie chcę nim grać, że nie chcę jego kosztem podbijać sobie statystyk nawróceń czy realizować jakichś kapłańskich ambicji.
Ale to chyba dobrze, gdy udaje się jak najwięcej osób sprowadzić na Bożą ścieżkę życia?
Ale nie może to być celem samym w sobie. Jaka ambicja księdza przychodzi nam na myśl najszybciej? Jak najwięcej osób wokół siebie nawrócić. A mi na tym w ogóle nie zależy. Poczytałem dokładnie Ewangelię i w niej znajduje się piękny obraz Chrystusa jako siewcy. To jest istota kapelaństwa w więzieniu i kapłaństwa w ogóle. Siać i nie patrzeć, gdzie to ziarno padnie, a w efekcie - jaki wzrost za tym idzie. To Pan daje wzrost. My mamy siać.
Więzienia nie można chyba nazwać tą najbardziej żyzną z gleb.
Pozory mylą. Ja mam przede wszystkim doprowadzić człowieka do dialogu z Panem Bogiem. Liczy się prawda. Na początku osadzony musi poznać prawdę o sobie i Bożej miłości. I wtedy ma szansę, by na nią odpowiedzieć. Nie mam określonego schematu ani wachlarza schematów, które dopasowuję do ludzi. Każdy jest inny, a jedno tylko nie zawodzi wobec nich: miłość. Jeśli ja autentycznie kocham tego człowieka, on to zauważy i doceni.
Niedawno dziennikarze pytali papieża Franciszka, dlaczego można przebaczyć grzech mordercom, innym najgorszym zbrodniarzom, którzy potem przystępują do Komunii św., a odmawia się tego tym "lepszym", żyjącym "tylko" w niesakramentalnych związkach. Przecież oni nikogo nie zabili. Dziwna ta Boża sprawiedliwość...
Zdziwimy się w królestwie niebieskim dwa razy. Na początku - że nie spotkaliśmy tam ludzi, których spodziewaliśmy się tam spotkać. A po raz drugi - że przed nami weszli ci, których byśmy nigdy tam sami nie ulokowali. Statystycznie wobec całości więcej osób modli się na co dzień w więzieniu niż np. w naszej parafii. Rzadko spotykam u nas, na osiedlu, mężczyzn, którzy odmówiliby np. Nowennę Pompejańską, a w zakładzie karnym cieszy się ona dużym wzięciem.
Trudno to zrozumieć, szczególnie ludziom takim, jak ja. Wychowani w przykładnych katolickich rodzinach, wierni Bogu i Kościołowi. Bez spektakularnych upadków, a co za tym idzie - także bez wielkich nawróceń. Oczywiście, ze swoimi stałymi grzechami. A im można, ot tak, przebaczyć i nie dość, że z otwartymi ramionami przygarnąć, to jeszcze przede mną w kolejce do nieba staną...
Zabił z różnych powodów, ale Chrystus mówi: "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". Najpierw należy uzmysłowić takiemu człowiekowi grzech, bo bez uznania grzechu nie ma nawrócenia. To pierwsza rola kapelana - uświadomienie osadzonemu, że trafili za kraty słusznie. Ja im nie opowiadam bajek, że są niewinni, tylko siedzą za swoje grzechy. I doskonale zdają sobie z tego sprawę. Naturalnie, ten mechanizm obronny w każdym człowieku działa, ale trzeba doprowadzić do prawdy i do żalu, bez którego z kolei nie ma rozgrzeszenia.
Miłosierdzie Boże w więzieniu. Nie da się chyba znaleźć bardziej potrzebującego tej Bożej łaski miejsca.
Może kolejna historia: wielu księży, którzy przeczytają ten wywiad, będzie wiedziało, o czym mówię. Kiedyś istniała we Wrocławiu taka ekipa, która regularnie okradała plebanie. Jeden z nich w tym samym czasie siedział w Zakładzie Karnym nr 2 przy ul. Fiołkowej. Gdy wszystko zaczęło się sypać i oni wpadli, moi osadzeni wskazują kiedyś przy mnie mężczyznę: "Proszę księdza, to ten okradał plebanie". "Co?!" - zrobiłem wielkie oczy i go "prast!" w klatkę piersiową. Tak dla żartu. On, zaskoczony, od razu odparł: "Ale ja okradałem tylko księży diecezjalnych, nie zakonników" (śmiech). Oczywiście, to nie była prawda, ale taki był jego mechanizm obronny na ten moment. Potem tego człowieka spotkałem w areszcie śledczym, gdzie czekał na swój kolejny wyrok. Rozpoznał mnie od razu, mówiąc: "Ksiądz mi przyłożył wtedy za to, że plebanie okradałem". Uśmiechnąłem się i zapytałem, co słychać. Okazało się, że napisał przeprosinowe listy do wszystkich proboszczów, których okradł, a było ich ponad 30. Ilu odpowiedziało? Dwóch. Obaj informowali go, że przebaczyli, a jeden dodał jeszcze, że po wyjściu złodzieja na wolność w razie potrzeby chętnie mu pomoże. To zrobiło na osadzonym wielkie wrażenie.
Na własnej skórze doświadczył. Jednak realne świadectwo ma naprawdę moc.
Dyskutowałem z nim dalej, bo stwierdziłem, że ten jego żal nie jest autentyczny, lecz powierzchowny, ponieważ nie chodzi do kościoła, nie zbliża się do Boga. Odpowiedział, że do praktykowania wiary nie dojrzał. Byłem wielce zdziwiony, gdy kilka tygodni temu w niedzielę wszedłem do celi zapytać, kto jest chętny na Mszę św., a on wstał i odparł: "Dojrzałem". Stałem się świadkiem tej jego głębokiej modlitwy na pierwszej od kilku lat Eucharystii.
Kolejne części rozmowy już jutro i w kolejnych dniach na: wrocław.gosc.pl.
Przeczytaj także:
Część 1 - "Nie wziął pod uwagę jednego: nawrócenia"
Część 3 - "Nie jestem naiwnym facetem w sukience"