Świat odwraca wzrok od świadectwa tych, którzy każdego dnia są prześladowani z powodu jednego imienia: Jezus. Walka o ich życie wciąż trwa. Ci ludzie nie chcą ryby. Chcą wędkę.
W erze postępującej globalizacji bardzo szybko dowiadujemy, co dzieje się w Nowym Jorku, Sidney, czy Tokio. Informacje praktycznie z każdego zakątka obiegają kulę ziemską natychmiastowo, ale jednak świat jakby udaje, że nie widzi Bliskiego Wschodu i dramatycznej sytuacji chrześcijan w tamtym regionie. Odwraca wzrok, interesując się jedynie własnym podwórkiem.
Jeden z księży archidiecezji wrocławskiej, a jednocześnie pracownik Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie spędził tydzień w Iraku, wspierając naszych braci w wierze. Postanowił na łamach „Gościa Wrocławskiego” podzielić się świadectwem, a jednocześnie przekazać świadectwo tych, którzy każdego dnia prześladowani są z powodu jednego imienia: Jezus.
Wymarłe miasta
Ile mieli czasu, żeby się spakować? Noc, godzinę, niektórzy dosłownie chwilę. Jeśli chcieli ujść z życiem, musieli uciekać. Na pieszo. Dokąd? Do najbliższego miejsca, gdzie mogli być bezpieczni. Czasem nawet kilkaset kilometrów. Zostawili wszystko w popłochu nie oglądając się za siebie, bo z tyłu czekała ich tylko śmierć.
Chodzi o okolice miasta Alkusz na obecnej granicy Kurdystanu i Państwa Islamskiego. Tam znajdują się miejscowości jeszcze niedawno zamieszkałe przez chrześcijan. W 2014 r. zajęło je ISIS, natomiast ostatnie tygodnie przyniosły ludziom nadzieję. Armia kurdyjska wyzwala teren z rąk dżihadystów.
Te miasteczka są teraz kompletnie puste. Wymarły bez swoich mieszkańców. Po części zniszczone w skutek działań wojennych. Z dziurami w ścianach. Gdy wchodzi się do środka tych domów widać od razu, że ludzie uciekali w jednym momencie. Mogli ze sobą wziąć tyle, ile zdążyli w jednej chwili złapać.
Wszystko zostawili tak, jak stało w życiu codziennym. Panuje bałagan, bo dżihadyści szukali kosztowności. Czas biegnie jak wszędzie, ale ludzie zniknęli... To bardzo dziwne być w miejscu, które kojarzy się z ludźmi, a żywej duszy nie widać. To jakby jechać kilka godzin autostradą i nie spotkać żadnego samochodu, jak kibicować na pustym stadionie, iść lasem bez liści i trawy.
Tamtejszy ksiądz, który uciekł ze społecznością chrześcijańską i mieszka razem z nimi po dzień dzisiejszy, relacjonuje, że w tym strasznym momencie, wśród panującej grozy miał czas tylko pobiec do Kościoła i zabrać Pana Jezusa z tabernakulum. Gest mocno dosłowny, ale równie mocno symboliczny. Wielu zapyta bowiem, gdzie był wtedy Chrystus, gdy cierpieli? Uciekał razem z nimi.