- Jego matka nigdy nie dowiedziała się, co się stało z jej synem. Ile lat musiała mieć nadzieje, że on wróci, że może przedostał się na Zachód i nie chce się odezwać, żeby nie narazić rodziny! - opowiadała Marta Ziembikiewicz w Centrum Historii Zajezdnia.
Podczas wrocławskiej retrospektywy Festiwalu Filmowego "Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci" niezwykłe historie opowiadały bohaterskie kobiety związane z AK, NSZ i partyzantką antykomunistyczną: Marta Ziembikiewicz (rodzina żołnierzy wyklętych), Genowefa Aleksander (Narodowe Siły Zbrojne), Maria Murias, Teresa Partyka-Gaj i Wanda Kiałką (wszystkie Armia Krajowa). O kobietach, które już nigdy nic nie powiedzą, bo zostały po nich jedynie dokumenty sądowe, opowiadała Marta Ziembikiewicz, córka kpt. Władysława Łukasiuka ps. „Młot”.
- Moja mama została skazana na 9 lat za działalność ojca. Nie należała do żadnej organizacji, nie składała przysięgi, ale otrzymała uzasadnienie wyroku, że chciała obalić rząd i zmienić ustrój - mówiła Marta Ziembikiewicz.
Przytoczyła losy Henryka Urbanowicza, żołnierza podpułkownika Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, skazanego na 11-krotną karę śmierci. - Zachował się jego list o ułaskawienie do prezydenta Bieruta. Nie ma tam błagania, przepraszania, obiecywania. Zachował godność, szlachetność, dumę. Drugi list napisał do kobiety, u której wynajmował mieszkanie we Wrocławiu przy ulicy Malinowej - opisywała Marta Ziembikiewicz.
W liście Henryk Urbanowicz przekazuje ostatnią swoją wolę: „Za chwilę zostanie wykonany wyrok, proszę powiadomić moją matkę Helenę Urbanowicz”. Jednak jakiś "skrupulatny" ubek zamazał adres, więc wieści nigdy do matki nie doszły. - Jego matka nigdy nie dowiedziała się, co się stało z jej synem. Ile lat musiała mieć nadzieje, że on wróci, że może przedostał się na Zachód i nie chce się odezwać, żeby nie narazić rodziny! Ile musiała znieść czekając i nic nie wiedząc - analizowała córka kapitana „Młota”.
Opowiedziała także drugi przykry przypadek. Przy pamiątkowym kamieniu na Podlasiu, zapalając znicze, zobaczyła zwiędnięty wieniec, na którym można było przeczytać: „Kochanemu Bratu…”. - Nikt nie miał odwagi tego wieńca wyrzucić, posprzątać go. Jaka jest jego historia? Kazimierz Krajewski, pracownik warszawskiego IPN-u, pojechał niegdyś na Nowogródczyznę. Podeszła tam do niego kobieta i zapytała o swojego brata. Okazało się, że znał on historię bohaterskiego mężczyzny. - Miał pseudonim „Zbieg”, ponieważ zbiegł z Armii Czerwonej i dołączył do VI Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Zginał w obławie ubeckiej. Został po nim tylko pomnik. A siostra po ponad 60 latach dowiedziała się, co stało się z bratem. Takie są losy kobiet wyklętych - skwitowała Marta Ziembikiewicz.
Gdy młoda Wanda związała się ze Stanisławem, jego rodzina bardzo serdecznie ją przyjęła. Mąż był starszy od niej o 20 lat. - Poznałam bardzo wielu szlachetnych i ciekawych ludzi. Byłam szczęśliwa, że mam takiego wspaniałego bohatera-męża. Całe powojenne życie zbieraliśmy materiały akowskie, bo Stach chciał wszystko zarchiwizować, dokładnie opisać i oddać do Ossolineum, żeby przyszłe pokolenia mogły z tego czerpać - mówiła Wanda Kiałka. Pamięta, jak w czasie wakacji jeździła z mężem po całej Polsce, odwiedzając przyjaciół AK-owców i Stanisław każdego prosił: „Pisz, pisz, bo razem z nami zginie historia”. - Teraz wiem z IPN-u że mieliśmy po wojnie od początku nasłuch w domu. Do śmierci męża w 1980 roku zebraliśmy pełne szafy, półki, kąty dokumentów, opowiadających historię działania w podziemiu. Zgodnie z wolą Staszka, oddałam je do Ossolineum, aby historycy mogli z nich korzystać - opowiadała prelegentka.
Ze smutkiem stwierdziła, że już bardzo niewielu z jej pokolenia żyje. - Została mi jedna koleżanka, z którą byłam w partyzantce, potem w więzieniu 10 miesięcy i 12 lat na Workucie. Ona jeszcze żyje - jedna jedyna, bo nas już nie ma… - zamyśliła się Wanda Kiałka.
Więcej o historii małżeństwa Kiałków pisaliśmy TUTAJ.
Teresa Partyka-Gaj, gdy wojna się skończyła, miała 18 lat. Kształciła się wtedy w gimnazjum sióstr urszulanek w Lublinie. Maturę zdała w 1944 roku. - Dostałam się na stomatologię we Wrocławiu, po roku przeniosłam się na wydział lekarski. Tam zrobiłam doktorat i pracowałam jako lekarz neurolog. Mieszkam we Wrocławiu od 1947 roku - opowiadała.
Miała 15 lat, gdy składała przysięgę, dołączając do Armii Krajowej. Otrzymała wówczas pseudonim "Kotwica". Po wojnie utrzymywała kontakt z oddziałami leśnymi partyzantki antykomunistycznej w okolicy Ratoszyna. Byli to ludzie legendarnego majora Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”. - W czasie okupacji na wiosce prawie wszyscy należeli do AK. Był wielki opór, najpierw wobec Niemców, potem wobec Sowietów, ale po jakimś czasie to się zmieniało. Po wojnie konspiracja dalej trwała, ale już widać było mniejsze zaangażowanie społeczne. Na Lubelszczyźnie w moich rodzinnych stronach ostatni żołnierze „Zapory” zniknęli jesienią w 1947 r. - wspominała Teresa Partyka-Gaj.
Wiele łączyło ją z majorem Hieronimem Dekutowskim. Oprócz pragnienia wolnej i niepodległej Polski oraz wielkich chęci do walki ze zbrodniczym systemem komunistycznym, splotło ich szczere miłosne uczucie. Więcej o historii narzeczonej „Zapory” pisaliśmy TUTAJ.
Humorystycznie swoje wystąpienie rozpoczęła Genowefa Aleksander (Narodowe Siły Zbrojne). - 1 września 1939 roku miałam iść do szkoły pierwszy raz. Moja mama była krawcową, więc uszyła mi piękny mundurek, kupiła tornister i przybory szkolne. Bardzo się cieszyłam z rozpoczęcia nauki. Długo czekałam na ten dzień. Gdy się okazało, że wybuchła wojna, wtedy cały dzień płakałam, że nie ma szkoły. Ale dostałam klapsa i poszłam spać - wspominała z uśmiechem prelegentka.
Po wojnie zamieszkała niedaleko Osiecznicy, w okolicach Bolesławca Śląskiego. Tam razem ze znajomymi założyła harcerstwo, które potem przekształciło się w Związek Białej Tarczy im. Józefa Piłsudskiego. Organizacja w 1948 roku została włączona do Narodowych Sił Zbrojnych i prowadziła walkę z władzą ludową. Genowefa Aleksander w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia złożyła przysięgę i oficjalnie zasiliła szeregi II konspiracji. - Zrywaliśmy komunistyczne afisze, drukowaliśmy i roznosiliśmy „mocne” ulotki o AK i prawdzie o mordzie katyńskim. Do 25 marca 1939 roku, kiedy razem z trzema przyjaciółkami zostałam aresztowana. Po raz pierwszy usłyszałam wtedy komendę: „Ręce do tyłu. Nosem do ściany. Nie rozmawiać” - opowiadała kombatantka. Dalsze jej losy opisujemy TUTAJ.
Objęte patronatem honorowym prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy wydarzenie jest okazją do spotkań z filmowcami, historykami, producentami oraz z tymi, którzy przez lata narażali życie walcząc o wolną Polskę. W trakcie dwóch dni festiwalu zaprezentowanych zostanie 13 filmów oraz wystawy tematyczne. Ideą jest przypomnienie sylwetek i dziedzictwa tych, którzy nigdy nie zaakceptowali sowieckiej okupacji oraz pokazanie roli polskiego podziemia i opozycji demokratycznej w walce z komunistycznym reżimem.