Znasz genezę tego zespołu i jego nazwy? W Starym Klasztorze już 31 maja o 20.00 odbędzie się jubileuszowy koncert "Czterdziestu synów i trzydziestu wnuków jeżdżących na siedemdziesięciu oślętach".
Robert Ruszczak, założyciel zespołu, wspomina, że po przyjeździe do Wrocławia na studia (studiował m.in. filologię słowiańską, skończył ukrainistykę), „zakochał się” w scenie studenckiej. Od początku grywał w różnych zespołach; a będąc na III roku w nowo powstałym zespole „Chudoba” grającym muzykę folkową.
– Było ciekawie, ale przyszedł taki moment – w okolicach 1999 r. – że zrobiło się głośno o nawróceniach znanych rockmanów, jak D. Malejonek, T. Budzyński czy R. „Litza” Friedrich. Zaczął wychodzić miesięcznik „Ruah”. Nie przeżyłem wtedy jakiegoś spektakularnego nawrócenia, ale zrodziło się we mnie pragnienie, by – skoro gram i jestem zarazem osobą wierzącą – wykonywać muzykę, która by mówiła o Bogu. Byłem czynnym członkiem DA „Wawrzyny”, znalazłem więc wokół siebie w duszpasterstwie osoby, które miały podobne pasje.
Tak się zaczęło. – Odkryliśmy, że piosenki jakoś nam się piszą. Inspiracji szukaliśmy w słowie Bożym – najpierw w psalmach. Nie odważaliśmy się jeszcze pisać do końca własnych tekstów, natomiast układanie ich z fraz psalmów, dopasowując je do muzyki, jaka nam w głowie, w sercu powstawała, to była wielka frajda – dodaje.
Wspomina, że piosenki powstawały najpierw „nucone przy gitarce”, ale nabierały konkretnego charakteru dopiero na próbach z zespołem. – Na początku spotykaliśmy się bardzo często, byliśmy głodni wspólnego grania. Przynosiliśmy zawsze nowe pomysły. Niektóre przekładały się na nowe piosenki, inne odpadały. Przygotowując kolejną płytę staraliśmy się o to, by mieć zawsze więcej utworów niż mieściło się na płycie. Są piosenki mocniejsze, są słabsze. Choć w tych naszych ważne jest to, co się w sercu słuchacza dzieje. Czasem coś kogoś dotknie, mimo że utwór to „nic wielkiego” w sensie artystycznym.
Zapraszamy do konkursu:
Nazwę zespołu trzeba było wymyślić w związku z udziałem w festiwalu Sacrosong, na który się zgłosili w 1999 r. – Otworzyłem Pismo Święte. Chciałem, by nazwa wypływała ze słowa Bożego – i natrafiłem na cytat z Księgi Sędziów mówiący o 40 synach i 30 wnukach jeżdżących na 70 oślętach – wspomina Robert [Sdz 12 - przyp. red.]. Zapisał sobie ten tekst jako intrygujący, nie myśląc początkowo, że to mogłaby być nazwa zespołu. Kiedy jednak wciąż nie pojawiał się inny pomysł, sięgnął po cytat z kartki.
– Nazwa była specyficzna, nie nadawała się do skandowania, ale coś w niej było – dodaje. To właśnie ona najpierw przyciągała uwagę. Wygrali jedną z dwóch głównych nagród na przesłuchaniu konkursowym, wystąpili na scenie na Wyspie Słodowej. Najpierw "chodziła im po głowie" zmiana nazwy – by nie musieć wciąż się z niej tłumaczyć – ale ich przyjaciele nie dopuścili do tego.
– Zaczęła dla nas z czasem coraz więcej znaczyć. Owszem, nieco ewoluowała, pojawiły się skróty „40i30/70” albo „40+30/70”, czasem „Synowie”, ale najczęściej „Osiołki" – mówi. – Na tę ostatnią nazwę, trzeba przyznać, mieliśmy najpierw jakiś mały foch. W każdym jest sporo pychy, egoizmu. Chcieliśmy być gwiazdami, a tu nagle „Osiołki”… Musieliśmy dojrzeć do tego, by polubić ten skrót i teraz bardzo go szanujemy. Pamiętamy, że Pan Jezus na osiołku wjeżdżał do Jerozolimy; przyjmuje się że osiołek był w Betlejem. To biblijne, a zarazem sympatyczne zwierzę.
Odkrywali stopniowo znaczenie pełnej nazwy zespołu. – Na początku zachwycało nas to, że ci synowie i wnukowie znaleźli się w Piśmie Świętym; my też możemy jakoś się zapisać w historii zbawienia. Potem mój kolega, miłośnik judaizmu, powiedział mi, że męscy potomkowie zawsze byli w Izraelu znakiem Bożego błogosławieństwa. Są takim znakiem też osiołki, na których jeździli – wyraz materialnego powodzenia – wyjaśnia R. Ruszczak. – Rozumiemy, że i nasz zespół ma być kanałem Bożego błogosławieństwa – przekazywać ludziom, że Bóg kocha każdego człowieka.
Podkreśla, że wciąż mnóstwo radości sprawia „Osiołkom” pisanie piosenek, spotykanie się na próbach – choć im są starsi, tym jest to trudniejsze. – Przybywa nam obowiązków, nasz czas wyrywamy z życia rodzinnego. Od dawna nie mieliśmy próby, która by się nie zaczynała przed 20.00 czy 21.00 – dodaje.
Jak się zmieniali na przestrzeni lat? – Gdy spotkaliśmy się, nie zakładaliśmy, co to ma być, jaki rodzaj muzyki. Każdy przyszedł ze swoim instrumentem. Gdy zaczęliśmy grać, wyszło takie brzmienie folkowe, ludowe, etno. Nasze kompozycje były balladowe, reggae. Z czasem, z płyty na płytę, nasza muzyka ewoluowała w stronę dynamizmu. Na pewno przez te lata nauczyliśmy się poza tym po prostu lepiej grać. Pierwsze kompozycje, aranżacje, były bardziej powtarzalne, młodzieńcze. Obecne są bardziej złożone – mówi Robert.
Pierwotny skład zespołu to: Artur Bednarski – przeszkadzajki, instrumenty perkusyjne, dżamba, Łukasz Damurski – perkusja, dżamba, Marek Bryłka – gitara basowa, Marcin Oleksy – gitara, śpiew, Andrzej Ruszczak – gitara, śpiew, ja – akorden, sopiłki (flety ukraińskie), śpiew. W obecnym składzie (po zmianie w 2016 r.) za Łukasza Damurskiego gra perkusista Jarek Korzonek, za Marka Bryłkę basista Jacek Ryszewski.
Koncert jubileuszowy odbędzie się w Starym Klasztorze we Wrocławiu 31 maja o 20.00, w pobliżu owego refektarza u dominikanów, gdzie po raz pierwszy wystąpili publicznie – dokładnie 4 czerwca 1999 r. Tę datę traktują jako początek zespołu. W pierwszej, retrospektywnej części koncertu, wystąpią w dawnym składzie, wykonując wybrane piosenki z wszystkich płyt. W drugiej części usłyszymy ich w nowym składzie. Zespół zapowiada, że nie jest to jedyny koncert jubileuszowy – być może jesienią odbędą się kolejne, z zaproszonymi gośćmi.