Gdy wybuchło powstanie warszawskie, miał 14 lat. Wstąpił do Armii Krajowej i został kolporterem prasy podziemnej. Rozmowa z kpt. Stanisławem Wołczaskim ps. Kazimierz.
Maciej Rajfur: Wrocław był trzecią aglomeracją po II wojnie światowej pod względem liczby powstańców warszawskich. Wielu z nich znalazło tutaj swój drugi dom. Ilu dzisiaj żyje w stolicy Dolnego Śląska?
Stanisław Wołczaski: W tej chwili żyje 14 - 11 żołnierzy Armii Krajowej i 3 członków Szarych Szeregów. To już naprawdę ostatni z ostatnich. 25 lat temu było nas tutaj 110, 15 lat temu - 70.
Zauważa Pan różnice w podejściu społeczeństwa do powstania, patrząc z perspektywy np. 25 lat?
Widać wzrost nastrojów patriotycznych i my to czujemy. Kiedyś również oddawano cześć i hołd powstańcom, ale jednocześnie zdecydowanie potępiano wszystkich dowódców oraz ich decyzje. A decyzje były słuszne, dowódcy byli fantastyczni. Teraz już inaczej się na to patrzy.
Wciąż toczy się jednak debata, która wraca co roku w okolicach 1 sierpnia: czy powstanie warszawskie miało sens? Jak Pan na to odpowiada?
Staram się cierpliwie tłumaczyć, że trzeba poszukać odpowiedzi na kilku płaszczyznach, ponieważ przyczyn było kilka. Na przykład warto wnikliwie spojrzeć na sytuację geopolityczną. Powstanie warszawskie było częścią akcji "Burza", której plany zmieniały się kilkakrotnie. Wycofywanie się wojsk niemieckich z ZSRR od sierpnia 1943 r. i zbliżanie Armii Czerwonej do ziem polskich zmusiło niejako dowództwo Armii Krajowej do podjęcia decyzji o formie wystąpienia zbrojnego przeciw Niemcom. Z jednej strony było wiadomo, co dzieje się np. na Wileńszczyźnie po wyzwoleniu - jak kończyli AK-owcy, którzy ujawniali się Sowietom. A z drugiej liczono wciąż, że ewentualne wrogie posunięcia przeciwko suwerennym władzom polskim spotkają się z protestem zachodnich aliantów.
Powstańcy od lat przypominają również brutalną rzeczywistość okupacji niemieckiej i skutki ogromnego terroru.
Tak naprawdę, żeby próbować zrozumieć, dlaczego wybuchło powstanie, trzeba spróbować zrozumieć 5 lat tej strasznej okupacji. Łapanki, rozstrzeliwania, wieszania. Sam byłem świadkiem, jako młody chłopiec, jednej egzekucji publicznej przez powieszenie. Żandarmeria nas otoczyła i kazała patrzeć "na sąd". Wygarniano po nocach ludzi na roboty do Niemiec. Zlikwidowano wszelkie szkolnictwo. Przydzielano głodowe racje żywnościowe, a stałe niedożywienie społeczeństwa naprawdę daje się we znaki. Mieliśmy godzinę prądu na dobę. Dlatego też, o czym się często zapomina, do powstania włączyło się również milionowe miasto, nie tylko armia.