Gdy wybuchło powstanie warszawskie, miał 14 lat. Wstąpił do Armii Krajowej i został kolporterem prasy podziemnej. Rozmowa z kpt. Stanisławem Wołczaskim ps. Kazimierz.
Pamięta Pan swój 1 sierpnia 1944 roku?
Pamiętam, choć dla mnie na dobre powstanie rozpoczęło się dzień później, drugiego. Według rozkazu, miałem zgłosić się na Szpitalną 12 do Wojskowych Zakładów Wydawniczych, by zostać konspiracyjnym kolporterem prasy podziemnej, afiszów, plakatów i biuletynów. Nie dotarłem tam 1, tylko 2 sierpnia. Dołączyłem do Wydziału VI Biura Informacji i Propagandy. Odebrałem przepustkę, dostałem furażerkę i legitymację. Złożyłem też przysięgę i przystąpiłem oficjalnie do Armii Krajowej.
Jako 14-latek. Choć na legitymacji miał Pan już 15 lat.
Trzeba było sobie jakoś radzić. A człowiek chciał walczyć, pomagać. Czuliśmy ogromny entuzjazm razem z kolegą, który mnie namówił do powstania. Oczywiście, za zgodą mamy! (śmiech) Mój ojciec też walczył w powstaniu w sąsiedniej dzielnicy.
Gdzie Pan działał jako kolporter?
Jako rewir przydzielono mi Śródmieście: Nowy Świat, Marszałkowska, Świętokrzyska, Aleje Jerozolimskie. Przez pierwsze dni biegałem pod domami i barykadami cały czas nachylony i wywieszałem na klatkach plakaty, rozdawałem ludziom prasę. Przypadała jedna gazeta na jedną bramę. Ludzie, gdy tylko mnie widzieli, wyciągali po nie ręce od razu, bo byli bardzo ciekawi. Drukowano w trzech kolorach - czarnym, białym i szarym. Chodziliśmy parami. Po dwóch chłopaków. Po ok. 5 godzinach roznoszenia trzeba było się meldować. Kilka razy inna ekipa z rejonów Marszałkowskiej się nie zgłosiła i musieliśmy za nich tam iść, by przenieść prasę w stronę Zielnej, Żelaznej, Grzybowskiej.
Powiedział Pan: "Przez pierwsze dni...". A co działo się potem?
Od 10 sierpnia biegałem tylko piwnicami i przekopami. Na ulicy zrobiło się już bardzo niebezpiecznie. Na szczęście piwnice były połączone i na przykład wchodząc na Chmielnej, wychodziłem na Złotej. Po 10 sierpnia docieraliśmy już do coraz bardziej wysuniętych placówek powstańczych. Niestety, koło Brackiej spadłem z I piętra. Mocno się poharatałem i obiłem, ale z gruzów wyciągnęli mnie nasi żołnierze, którzy bardzo się ucieszyli na mój widok. Wreszcie dostali aktualną prasę i mogli przeczytać najświeższe wiadomości z frontu.