Kradzieże, pobicia, prostytutki, wielkie pieniądze i wielkie długi. Totalna degeneracja i… palec Boży. Janusz przezwyciężył swój upadek i odbił się od dna. Rozpoczął się Wielki Post. To dobry czas na to, by się zastanowić nad swoim życiem.
W tym roku "Gość Wrocławski" obchodzi 25-lecie. Z tej okazji będziemy przypominać nasze najciekawsze archiwalne artykuły. Poniższy pochodzi z numeru 8/2012.
*imię bohatera zostało zmienione
Janusz przez 7 lat był przestępcą. Oszukiwał, kradł i rozprowadzał narkotyki. – Pamiętam jedną akcję w górskich okolicach. Namierzyliśmy z kolegą ładne auto. Stało dokładnie pod posterunkiem policji – opowiada były złodziej. – Postanowiliśmy zagrać na „zagubionego turystę”. Czapeczka z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, kanister na benzynę w dłoni i do tego samochodu jak do swojego. „Banieczka” na dach i szybkie otwarcie auta „na wajchę”, spojrzenie w okna komisariatu, czy nikt na nas nie patrzy, odpalenie silnika i zapakowanie kanistra do bagażnika. Wszystko trwało ok. 2 min. Potem spokojny wyjazd z parkingu i jazda na drugi koniec Polski, by auto sprzedać.
Ile było podobnych zdarzeń w życiu Janusza? Wiele, ale każdorazowo towarzyszyły mu pewne skrupuły. – To był przejaw Bożej opieki nade mną – mówi.
********
Bycie szczęśliwym ojcem trójki dzieci i ewangelizowanie jest odkrytym powołaniem. Przed dwoma laty został wybrany na odpowiedzialnego swojej wspólnoty Drogi neokatechumenalnej. Pan Bóg postawił go na zupełnie przeciwnym biegunie życia niż 15 lat wcześniej. Jego historia jest przykładem, że każdy może zerwać z niechlubną przeszłością.
W kierunku dna
– Jestem rodowitym wrocławianinem z pokolenia początku lat 70. XX wieku. Wchodziłem w bardziej świadome życie podczas stanu wojennego – rozpoczyna swą opowieść Janusz. W tym czasie nic nie wskazywało na to, że życie młodego chłopaka wywróci się do góry nogami. Do 12. roku życia Pan Bóg był obecny w jego codzienności. Przykład mamy i dziadków sprawił, że Janusz służył do Mszy św. i w jego świadomości były obecne chrześcijańskie wartości. Wszystko zaczęło się zmieniać w momencie, gdy w rodzinie pojawił się alkohol. Tato coraz rzadziej bywał w domu, a jak już w nim był, to często się awanturował i dochodziło do rękoczynów. – Kiedy miałem ok. 15 lat, któregoś dnia tata zagroził mamie. Stanąłem w jej obronie i powiedziałem, że jeśli jeszcze raz podniesie na nią rękę, to go zabiję, po czym uciekłem, aby ojciec miał czas na wyciszenie – wspomina Janusz.