Podczas XII Międzynarodowego Festiwalu Filmowego "Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci" w Gdyni główną nagrodę w konkursie polskiego dokumentu otrzymał film "Orzech - zawsze chciałem być z ludźmi". O produkcji rozmawiamy z Damianem Żurawskim, który wraz z Magdaleną Piejko obraz wyreżyserował.
Karol Białkowski: – Spodziewałeś się takiego sukcesu w Gdyni?
Damian Żurawski: – Nie, w ogóle. Zgłosiliśmy nasz film rzutem na taśmę i raczej nie braliśmy pod uwagę, że coś zwojuje. Wydawało nam się, że dla ludzi, którzy nie znają ks. Stanisława „Orzecha” Orzechowskiego będzie to film lokalny. Zgłosiliśmy się, bo obraz wpisywał się w kryteria festiwalu. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że zostanie wybrany przez jury jako najlepszy film dokumentalny 2020 r. Do festiwalu zostało zakwalifikowanych łącznie ok. 100 filmów, z tego oczywiście tylko część dokumentalnych. Okazało się, że wygrał film, który nie idzie tylko w formę, ale treść – ukazuje autentycznego człowieka i prawdę. Wydaje mi się, że dzięki temu poruszył jury. Ludzie, którzy go oglądali, śmiali się i płakali, czyli było wszystko, o co chodzi w filmie. A tak naprawdę nie wygrał film, tylko Orzech, bo to w nim zakochali się widzowie. Po projekcji słyszeliśmy takie głosy: „jakie mieliście szczęście, że spotkaliście w życiu takiego duszpasterza” i dodawali, że chcieliby go poznać bliżej, a pewnie niektórzy nawet pójść do niego do spowiedzi.
– Nie mogę nie zapytać o inspirację do stworzenia tego filmu. Jak to się stało, że ks. Stanisław „Orzech” Orzechowski znalazł się na srebrnym ekranie?
– Wychodząc z tego duszpasterstwa, mieliśmy ogromny dług do spłacenia. Zobaczyliśmy człowieka, który służy całym sobą jak Jan Paweł II. W tym miejscu i pod jego wpływem dokonało się przewartościowanie naszego myślenia. „Orzech” tyle w nas bezinteresownie „zainwestował”, że my, mając swoje talenty dziennikarskie i filmowe, postanowiliśmy pokazać go szerszemu gronu. To był nasz obowiązek, by ten film zrobić i byliśmy zdziwieni, że jeszcze nikomu się to do tej pory nie udało. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że bardzo wiele osób zabierało się do realizacji takiego przedsięwzięcia, ale ksiądz nie dopuszczał do siebie nikogo z kamerą, nie miał zaufania. Gdy poszedłem do niego 10 lat temu i zapytałem „Orzecha”, czy mogę zrobić o nim film, to odpowiedział mi, że nie. Pięć lat temu poszedłem drugi raz, ale już zupełnie bezinteresownie, przyjacielsko. Wtedy powiedział mi, że obserwował mnie i że nosi mnie w sercu, że ma do mnie zaufanie. Wtedy naturalnie zaczęły się zdjęcia. I to chyba dobrze, że realizacja filmu dojrzewała tak długo, bo dzięki temu udało się stworzyć obraz z dużo większym rozmachem i większym dystansem.
M.in. o wrażeniach po obejrzeniu filmu samego „Orzecha" czytaj dalej na kolejnej stronie.