W czasie społecznych napięć i sporów światopoglądowych oraz pandemii, która nadszarpuje nasze zdrowie psychiczne i fizyczne, z lekarstwem przychodzi postać śp. bp. Józefa Pazdura, biskupa pomocniczego archidiecezji wrocławskiej w latach 1985–2000.
Dzisiaj takie cechy wydają się na wagę złota w coraz bardziej podzielonym społeczeństwie. Czy jego osobowość przekładała się na styl nauczania i uprawiania teologii?
Oczywiście. Tę łagodność, harmonię, serdeczność i ciepło od razu wyczuwało się w jego słowie, które kierował do wiernych. Chciał budzić nadzieję i radość. Wlewał entuzjazm w ludzkie życie i uczył cierpliwie wiary w Bożą Opatrzność. Mówimy o człowieku zaawansowanym w najpiękniejszych cnotach. Nie boję się tego określenia: autentycznie święty. Kto go bliżej poznał, może to potwierdzić.
Zauważyłem, że np. w Sulistrowicach pod Ślężą ludzie często wspominają bp. Pazdura w samych superlatywach.
Moim zdaniem w Sulistrowicach i sąsiednich Sulistrowiczkach istnieje już jakby jego kult. Biskup Józef Pazdur często był zapraszany przez ks. prał. Ryszarda Staszaka i korzystał z tego zaproszenia. Pamiętam, że kiedy tam się pojawiał, cała parafia ożywała. Od niego biły ciepło i serdeczność, które ujmowały ludzi, a przy tym za serce chwytała ich skromna i służebna postawa biskupa. Po prostu cieszyli się jego widokiem i wyczekiwali dobrego słowa. Niedawno byłem w Sulistrowicach i mówiłem tam o bp. Pazdurze. Panowała wielka cisza i skupienie. Czułem, że ludzie chcą o nim słuchać.
Gdy więc został biskupem pomocniczym, wrocławscy duchowni na pewno się ucieszyli.
Mało powiedziane, przeżywaliśmy wielki entuzjazm. To był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Z głęboką duchowością.