Oto kilka charakterystycznych wspomnień o śp. ks. Stanisławie Orzechowskim, które są odzwierciedleniem jego ofiarnej służby dla Kościoła i drugiego człowieka. Dziękujemy za odzew w akcji "Moje wspomnienie o Orzechu".
Anna Rudnicka
Któregoś razu po pielgrzymce, kiedy Orzech chodził jeszcze o własnych siłach, ale wspomagał się balkonikiem, podczas czekania na transport zauważyłam, że ciężko jest mu podnieść balkonik i umieścić go na schodku przy wejściu do wawrzynowego holu. Stałam tuż obok, więc zapytałam: "Orzechu, może ci pomóc?". Na co w odpowiedzi, oprócz wymownego spojrzenia, otrzymałam soczyste (i tu proszę sobie wyobrazić głos Orzecha) "chcesz mnie przewrócić?", po czym podniósł balkonik i wszedł do holu.
Pamiętam też moje przygotowania do spowiedzi u Orzecha, z zastanawianiem się, czy aby na pewno nie zostanę upomniana za kolor lakieru do paznokci włącznie. Byłam okropnie zestresowana, w torebce miałam kanapkę, bo krążyły legendy, że na spowiedź u Orzecha czeka się do godzin porannych.
Któregoś razu podczas sprawowania Mszy Orzech zwrócił nam uwagę na śpiew ptaka dający się słyszeć zza okna. Nie ma słów, żeby opisać, co to był za człowiek, ale dzięki niemu zauważam śpiew ptaków. Kiedy orientuję się, że wpatruję się w ziemię, zaraz przypomina mi się, jak karcił nas na pielgrzymce za "adorację asfaltu" i zwracał uwagę na piękne pola i wszystko co dokoła nas.
Pamiętam, jak cały kościół w Kluczborku zawrzał od śmiechu, kiedy Orzech w trakcie kazania krzyknął do mikrofonu w stronę jednej z kobiet, żeby obudziła sąsiadkę, bo zaraz jej szczęka wypadnie.
Od kiedy Orzech na jednym z kazań pielgrzymkowych huknął do mikrofonu, że Nazarejczyk charczy w bólach męki, a ty człowieku sobie śpisz na Mszy, bo jesteś zmęczony tym, że kawałek przeszedłeś, chyba już nigdy nie zasnęłam na kazaniu. Te słowa były bardzo potrzebne.
Tych wspomnień jest całe mnóstwo, ale już ostatnie - któregoś razu byłam tuż obok meleksa, gdy Orzech zaczynał konferencję. Nie pamiętam, ile trwała, ale pamiętam ten stres, żeby dobrze trzymać mikrofon tak, aby Orzech był słyszany, tak by go tym mikrofonem nie uderzyć, a przede wszystkim, aby przez mikrofon nie zostać nazwaną miągwą, która nie umie porządnie trzymać mikrofonu. Wielkie dzięki Orzechu za uczenie nas dystansu do siebie, do różnych życiowych sytuacji.
Ciężkie chwile dla nas wszystkich, ale wyobrażam sobie jak Orzech patrzy z nieba i kręci głową, że te miągwy i dudusie płaczą i lamentują z gębami jak cmentarz, zamiast się zająć czymś takim pożytecznym.