Oto kilka charakterystycznych wspomnień o śp. ks. Stanisławie Orzechowskim, które są odzwierciedleniem jego ofiarnej służby dla Kościoła i drugiego człowieka. Dziękujemy za odzew w akcji "Moje wspomnienie o Orzechu".
Szymon Hotała
Rok 2003, Morzęcin. Rozmawiam z Orzechem przed jego domem. W pewnym momencie przerywa rozmowę, wskazuje mi placem pszczołę, która topi się w kałuży i autentycznie przejmując się jej losem, prosi mnie, żebym ją wyjął z wody (co lekko zestresowany gorliwie uczyniłem). To był pierwszy moment w moim życiu (miałem wtedy 23 lata), w którym pomyślałem, że Bóg objawia się w całym stworzeniu. Taka mała sprawa, a była początkiem mojego otwierania oczu na wszechobecność Boga.
Rok 2003 lub 2004. Wiozłem Orzecha z Wrocławia do Białego Dunajca. Nie było wtedy jeszcze takiej ładnej autostrady A4 jak dzisiaj, dlatego trasa wiodła m.in. przez Oświęcim. Pamiętam, że Orzech poprosił mnie jednak, żebym zmienił trasę, w taki sposób żeby właśnie Oświęcim ominąć. Po dłuższej chwili milczenia wytłumaczył mi, że stara się omijać Oświęcim, bo za każdym razem, jak do niego wjeżdża, to odczuwa ciężar duchowy związany z cierpieniem osób, które zginęły w obozie Auschwitz. To był moment, w którym uwierzyłem, że powiedzenie "krew woła z ziemi" nie jest tylko sloganem.