O pierwszym w PRL strajku generalnym i demonstracji ulicznej opowiadali we Wrocławiu Jerzy Majchrzak i Marek Macutkiewicz - poznaniacy, którzy 65 lat temu przeżyli te dramatyczne wydarzenia.
Rozmowę w siedzibie Stowarzyszenia "Odra-Niemen" we Wrocławiu prowadził Emil Majchrzak, prezes wielkopolskiego oddziału Odry-Niemenu, a jednocześnie wnuk Jerzego Majchrzaka. W krótkim wprowadzeniu przybliżył słuchaczom sytuację w powojennym Poznaniu, która ostatecznie doprowadziła do ogromnego protestu.
- Ten bunt tak naprawdę narastał od zakończenia II wojny światowej. W mieście panowała straszna bieda. Półki w sklepach świeciły pustkami. Mieszkalnictwo stało na bardzo niskim poziomie. Szybko przybywało ludzi, a nie było warunków mieszkalnych. I - po trzecie - mimo tej nędzy organizowano Międzynarodowe Targi Poznańskie, na które przyjeżdżali wystawcy z Zachodu i prezentowali produkty, o których się poznaniakom nie śniło - mówił E. Majchrzak. - Wchodziliśmy jako mali chłopcy bez biletów dziurami przez płot. Nawet przez cmentarz żydowski. Interesowały nas szczególnie zagraniczne samochody, zbieraliśmy prospekty, bonusy, znaczki. Potem wymienialiśmy się między sobą - dodał J. Majchrzak.
Najważniejsze miejsce Poznańskiego Czerwca to Zakłady Przemysłu Metalowego Hipolit Cegielski, w PRL przemianowane na Zakłady im. Stalina. Na początku lat 50. pracowano w nich 10 tys. osób. Był to największy zakład w Wielkopolsce. Już od 1953 r. robotnicy zaczęli się buntować.
- 1956 to był ostatni rok planu sześcioletniego. Żeby się z nim wyrobić, podnoszono normy pracownicze. A ponieważ nie starczało pieniędzy, pracownikom obniżano pensje. Wykorzystywano robotników. Pierwsze delegacja pojechała do centrali i z Warszawy wróciła z niczym. Druga delegacja do ministerstwa także nic nie zdziałała. Trzeci wyjazd delegacji to był już początek Poznańskiego Czerwca - wspominał M. Macutkiewicz.
28 czerwca o 6.00 rano nie zawyła w Cegielskim syrena na poranną zmianę. To ona wyznaczała rytm w Poznaniu. Każdy wtedy wiedział, która jest godzina. Robotnicy wówczas nie podjęli pracy i wyszli na szeroką ulicę brukową. Kilka tysięcy ludzi maszerowało w ciężkich, szerokich, drewnianych butach.