Jakoś nie mogę się do tego przekonać, choć oczywiście bardzo bym nam wszystkim takiej podróży z reniferem życzył. O co chodzi? Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu otwarty!
We Wrocławiu dzisiaj (24 listopada) ruszył Jarmark Bożonarodzeniowy. Choć do Bożego Narodzenia jeszcze miesiąc, już można „poczuć klimat”. Tylko właśnie – jaki klimat? Świąteczny. I dochodzimy do pytania, jak każdy z nas definiuje święta Bożego Narodzenia oraz atmosferę z nimi związaną.
Przechadzając się po Jarmarku Bożonarodzeniowym, wywnioskować można, że zbliżające się święta to śnieg, grzane wino z klimatycznego kubka w kształcie bucika, choinki, bombki, pierniki, renifery i oczywiście biało-czerwone Mikołaje.
Przyznam, że kiedyś mnie to irytowało. Teraz już tak na to nie patrzę. Podobno z wiekiem człowiek łagodnieje. Kilka lat temu zwracałem uwagę na brak chrześcijańskich symboli na wielkim jarmarku nazywanym BOŻOnarodzeniowym:
Pod tym względem zapewne nic się nie zmieniło. A jarmark we Wrocławiu co roku przyciąga tłumy. Przyjeżdżają ludzie z całego województwa, a nawet z różnych stron Polski. Większość, żeby zobaczyć te instalacje i przejść się między klimatycznymi stoiskami po zmroku. Bo oświetlenie i cały układ domków mogą robić wrażenie. Oczywiście to również okazja, by trochę odchudzić swój portfel, z czego wielu korzysta. Inaczej na pewno smakuje wino z kubka-bucika w takiej atmosferze niż w domu (już sam nie wiem, czy to ironia, czy prawda).
Przy tej okazji przypomniał mi się bardzo dobry wywiad z Arkadiuszem Cichoszem, opublikowany na łamach wrocławskiego "Gościa Niedzielnego". Załączam go niżej.
Arkadiusz Cichosz mówił tam, nawiązując do mojego felietonu (który załączyłem wyżej): "Kiedyś ktoś ironicznie pisał o reniferach na świątecznym jarmarku miejskim. Ja uważam, że choćby na reniferze, byle do Betlejem".
Dzisiaj, przy okazji otwarcia tegorocznego jarmarku, myślałem o tym zdaniu. Czy ktoś przez to, że jarmark ma "bożą" nazwę, że dotyczy świąt jednoznacznie związanych z Jezusem, może jakimś cudem wejść na tory chrześcijańskiego przeżywania prawdy o narodzeniu Mesjasza?
Wracając do meritum, naturalnie zgadzam się z tezą A. Cichosza. Obyśmy za miesiąc trafili wszyscy do betlejemskiej stajenki, żeby pokłonić się Dzieciątku. Nawet jeśli ktoś przybędzie na reniferze z kubeczkiem-bucikiem w ręce.
Osobna kwestia, czy to w praktyce się dzieje. W tym względzie, muszę się przyznać, podobnie jak przed laty, nadal jestem raczej człowiekiem małej wiary.
A przed nami Adwent - to dopiero klimatyczny, a przy tym głęboki czas. Dla mnie kolejny raz moment wewnętrznej walki, na ile dam się pochłonąć światu i obowiązkom (które nie zawsze są takie obowiązkowe), a na ile moją uwagę przykuje prawdziwe przygotowanie do narodzenia Chrystusa. Dobrego przygotowania!