O Jezusie od lat opowiada największym przestępcom. Na co dzień posługuje tym, którzy na sumieniu mają grzechy najcięższego kalibru. I co im mówi? Że ciągle czeka na nich Bóg, który im wszystko przebaczy. Zapraszamy na ostatnią część "Rozmowy miłosierdzia" w trwającym obecnie 72. Tygodniu Miłosierdzia.
Swoją codzienną pracą łączy dwa bardzo skrajne słowa. Jedno urzekające i piękne, drugie - nieprzyjemne i budzące strach. To "miłosierdzie" i "więzienie". Z ojcem Kazimierzem Tyberskim, oblatem, znanym jako "komandos w koloratce", rozmawia Maciej Rajfur.
Maciej Rajfur: Nie każdy nadaje się na więziennego kapelana.
O. Kazimierz Tyberski: Większość to kapelani z przymusu. Bo ma na terenie swojej parafii Zakład Karny i musi go obstawić. A osadzeni to doskonali psychologowie. Popatrzą i wiedzą. Zdarza się, że się jakiś ksiądz „załapie”, czyli ich zaciekawi i oni wtedy są chętni go poznawać. Popracuje np. 3 lata i go przenoszą do innej parafii. Ja mam ten komfort, że pracowałem 12 lat na Mazurach, a we Wrocławiu już 8. Przez pierwsze 5 lat panowała tutaj niepewność. Dopiero po 5 latach się przed więźniami uwiarygodniłem. Nie można w tej posłudze udawać. Nadarza się wiele sytuacji, w których oni mnie sprawdzają, i ja się dla nich sprawdzam. Oni muszą się przekonać, że zależy mi na ich dobru i nie mam innych ukrytych celów i zamiarów.
Balansuje Ojciec na granicy dwóch różnych światów, w których słowo „problem” czy „grzech” oznacza zupełnie coś innego. Jak sobie Ojciec z tym radzi?
Trzeba właściwie zrozumieć swoją rolę. Kim jestem? Jestem wysłannikiem, posłańcem Chrystusa, nie samym Chrystusem. Nie jestem Mesjaszem i nie zbawiam skazanych. Robi to Syn Boży, więc ja nie przeżywam tego tak emocjonalnie. Nie noszę ich cały czas ze sobą, ale oddaję Panu Bogu. Życie na poziomie dwóch światów jest bardzo dobre. 6 dni w tygodniu chodzę do więzienia, ale odprawiam też Msze św. na parafii i prowadzę kierownictwo duchowe. Nie zamykam się w świecie przestępczym. Żyję też w tym normalnym, codziennym.
Nie zatraca Ojciec przez to czasem rzeczywistości? Ucho, które słyszy o morderstwach, a potem o codziennych troskach parafian może łatwo zagubić duchową wrażliwość.
Nie wolno traktować człowieka sztampowo. Każdy jest inny. W więzieniu też trzeba ten przekaz różnicować. Są tacy, którym należy twardo rzucić: „Stary, jesteś w bagnie na własne życzenie. Ale bądź mężczyzną i weź to na siebie. Takie są realia.” Z innym trzeba delikatniej. Nie ma reguły.
W społeczeństwie panuje opinia, że w więzieniu osadzony ma za dobrze. My - uciskani obywatele ciężko pracujemy, żeby wyrobić do pierwszego każdego miesiąca, a oni tam za kratami mają wszystko: telewizja, bilard, konsole do gier i inne rozrywki. Czy tak jest naprawdę?
W ramach eksperymentu proponuję każdemu, kto tak myśli, zamknąć się na miesiąc w jednym pokoju z najbardziej ukochaną osobą. Gwarantuję, że nie będzie to miłe przeżycie. Więzienie to straszliwe miejsce, bo, podkreślam, nie ma nic gorszego, jak pozbawić człowieka wolności. Ta obiegowa opinia o warunkach w więzieniu jest nieprawdziwa i mocno przesadzona, ale nawet gdyby tak było: najgorsza rzecz, jaka może człowieka spotkać, to brak wolności. Wtedy usycha. Gdybym nie był księdzem, nie chciałbym w tym miejscu przebywać nawet godzinę.
To czemu Ojciec chce?
Bo Chrystus mnie tam posłał. Tam, gdzie jest człowiek, tam musi być Bóg. I osadzeni też Go potrzebują, nawet jeśli o tym jeszcze nie wiedzą.
Ojciec chyba nie jest mile widziany w więzieniu. Niektórzy skazani pewnie myślą: facet w czarnej sukience będzie bajki nam opowiadał. A z kolei na wolności wielu uważa wszystkich osadzonych za wytatuowanych, „napakowanych”, łysych agresorów. Jednym trzeba tłumaczyć to, innym tamto…
Gwoli wzajemnego poznania się w 2000 roku po raz pierwszy wyprowadziłem więźniów na Jasną Górę. Szli w pieszej pielgrzymce razem z innymi ludźmi. Wówczas te dwa światy się spotkały. Ludzi pobożnych, a przynajmniej takich, którzy o sobie myślą, że są pobożni, oraz kryminalistów, bandytów, którzy aktualnie ponoszą konsekwencje swoich czynów. To było ciekawe zderzenie. Po jakimś czasie rozeszło się powiedzonko na pielgrzymce, że jak któryś był zbyt miły i zbyt grzeczny, pytano go zaczepnie: a Ty nie jesteś tam czasem od o. Tyberskiego?
Nie było paniki z jednej strony, a straszenia z tamtej?
Pamiętam taką historię: więźniowie z Iławy przygotowywali przedstawienie polegające na deklamowaniu poezji Szymborskiej i Miłosza. Potrzebowaliśmy podkładu muzycznego. Sprowadziłem ekipę studentów-muzyków, żeby popracowali razem z przestępcami. Pewnego dnia ćwiczyliśmy w świetlicy, ale musiałem na chwilę zostawić ich samych, bo miałem coś pilnego do załatwienia. Przychodzę po kilkunastu minutach, a w świetlicy nikogo nie ma. Pytam szybko osadzonego, który tam mył okna, gdzie oni się podziali. „Na cele poszli” - odpowiedział. Włos mi się na głowie zjeżył. „Tylko nie na cele” - pomyślałem. Szukam ich i nagle wchodzę do jednej z cel, patrzę, a na środku stoi stolik przykryty białym prześcieradłem. Po jednej stronie siedzą studenci, a naprzeciwko nich siedzą mordercy, złodzieje. Rączki na kolanach. Prowadzą piękną rozmowę towarzyską.
Trzeba zatem pokonać strach, wyjść z utartych schematów, którymi nas bombardują z każdej ze stron.
Więźniowie mają nam też dużo do przekazania ze swoich doświadczeń. Wielu żałuje tego, co zrobiło, ale już historii nie odwróci. Musi ponieść konsekwencje swoich wyborów. To Chrystus uczy nas, jak podchodzić do człowieka grzesznego, który potrzebuje miłosierdzia. Trzeba do niego wychodzić.
Konwencjonalne duszpasterskie metody w więzieniu nie zawsze się sprawdzają. Nie można, przypuszczam, przyjść do osadzonych ze złożonymi rączkami i powiedzieć: „Bracie, usiądź w ławeczce, popatrz na ołtarz, bo będziemy się modlić".
Przypomina mi się taka sytuacja: idę z chłopakami korytarzem więziennym do kaplicy na Mszę św., a młody Cygan krzyczy nagle: „Halo, mam pytanie!”. Mówię mu wtedy: „Powoli, chodź do kaplicy, nie będę ci tutaj odpowiadał. Tam na spokojnie pogadamy”. Gdy dotarliśmy, upomniał się ze swoją wątpliwością: „Dlaczego ksiądz nie może bzykać?” - rzucił w moją stronę. „Jak nie może? Może” - odpaliłem natychmiast. Zszokował się. „Jak może?” - drążył. „No może, tylko z tego świadomie rezygnuje. Jakieś jeszcze pytania? - odparłem. Jak to się mówi, „zatkało go”. Nie wiedział, co powiedzieć, i już więcej nie poruszał tematu. On się przygotował na jakiś bój ideologiczno-teologiczny ze mną, a ja mu w trochę inny sposób powiedziałem, jaka jest prawda. Nie spodziewał się.
Wydaje się, że rola kapelana więziennego to nie tylko głoszenie Chrystusa, ale także bycie pewnym pośrednikiem, czasem mediatorem, w samej instytucji, jaką jest Zakład Karny.
Kiedyś dowódca zmiany poprosił mnie, żebym porozmawiał z więźniem, który się cały pociął żyletką. „Psychol, jak go na chwilę zostawimy, zaraz się okalecza. Może ojciec czegoś się dowie, bo sobie nie radzimy”. Wchodzę do celi, patrzę na zmasakrowaną twarz i mówię: „Chłopie, co Ty ze sobą zrobiłeś?”. Odwrócił się, odburknął, nie chciał ze mną rozmawiać. To go zdecydowanym ruchem mocno klepnąłem w ramię i mówię: „Słuchaj, jak też jestem wariat. Dawaj, pogadamy i wyjaśnimy sprawę”. Zgodził się i od słowa do słowa powoli opowiedział mi, w czym jest problem. Potem mogłem na spokojnie przekazać funkcjonariuszom, na co mają zwrócić uwagę.
Na koniec w tym kontekście chciałbym zacytować słowa św. Pawła z Listu do Koryntian, które idealnie pasują: „Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem - choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem - by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział”.
Przeczytaj także pozostałe części "Rozmowy Miłosierdzia":
Część 1 - "Nie wziął pod uwagę jednego: nawrócenia"
Część 2 - "W niebie zdziwimy się dwa razy"
Część 3 - "Nie jestem naiwnym facetem w sukience"