Ok. 300 osób zapisało się tym razem na Ekstremalną Drogę Krzyżową, która wyruszyła z kościoła dominikańskiego we Wrocławiu 5 kwietnia. - Ta EDK nie zaczyna się tu i nie kończy na Ślęży - stwierdził o. Marcin Dyjak OP podczas Mszy św. rozpoczynającej nocną wędrówkę.
Dziś mamy okazję zakosztować tego, że chrześcijaństwo jest drogą - mówił, zwracając uwagę na Jezusa pielgrzymującego do Jerozolimy. - Ta EDK to tylko etap drogi, która swój początek ma gdzie indziej - na chrzcie św. Trzeba przyjąć te etapy, które są już za nami, także te trudne, których nie chcieliśmy. Ta droga, w którą dziś wyruszamy, nie kończy się na Ślęży - dodał. - Jej kresem jest dzień zmartwychwstania. Trzeba przyjąć to, co za nami, wypatrywać tego, co przed nami, a przede wszystkim spotkać się z Bogiem tu, w teraźniejszości.
Wielu uczestników przyszło z własnoręcznie wykonanymi krzyżami. Pan Adrian, który wybrał się na EDK razem z przyjaciółmi Krzysztofem, Zbyszkiem i Tomkiem, niósł ze sobą piękny krzyż przyozdobiony baziami i gałązkami forsycji (dzieło żony i dzieci). Jest członkiem Domowego Kościoła, ponadto wraz z kolegami należy do wspólnoty Wojownicy Maryi, założonej przez ks. Dominika Chmielewskiego SDB, która we Wrocławiu zaczyna się rozwijać. Panowie w czerwcu mają złożyć "przysięgę miecza". Prawdziwym wojownikom przystoją więc ekstremalne wyzwania.
Pan Robert, również z okazałym krzyżem, wyrusza na EDK po raz siódmy (kiedyś z Bielawy). - W ubiegłym roku szedłem z Wrocławia na Ślężę niebieską trasą. Musiałem przerwać wędrówkę. Myślę, że... intencja, którą niosłem, była za ciężka. Teraz powtarzam - i trasę, i intencję - dodaje.
- Zapisało się w tym roku ponad 300 osób (nieco mniej niż kiedyś, prawdopodobnie ze względu na to, że powstają nowe rejony EDK, jest większy wybór). Na najdłuższą, niebieska trasę (
Wyjaśnia, że są wśród uczestników EDK stali bywalcy, są też osoby nowe. Niektórzy wybierają po kolei najpierw trasę pomarańczową (najkrótszą), za rok zieloną, potem brązową. Niektórzy musieli się wycofać z trasy w ubiegłym roku, gdy panowały bardzo trudne, śnieżne warunki, a teraz wracają, by jeszcze raz podjąć wyzwanie.
- Po zakończeniu EDK robimy ankietę. Ludzie bardzo chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami, przeżyciami z trasy. To dla nich bardzo ważny czas - dodaje Marta. - Sama pamiętam swoje przeżycia z ubiegłego roku. Była wtedy straszna pogoda, miałam pokusę, by zostać w ciepłym łóżku, a jednak poszłam. Nie żałuję. Nigdy nie zapomnę tego, co wówczas przeżyłam.
- Moje doświadczenia są takie, że gdy jesteśmy na Drodze Krzyżowej w kościele, jest nam wygodnie i ciepło, to człowiekowi krążą myśli wokół różnych spraw związanych z pracą, studiami, z "przyziemnymi" rzeczami - wyjaśnia. - Gdy wychodzimy na EDK, jest inaczej. Panuje cisza, widzimy, że kilkaset osób idzie w tę samą stronę, widzimy, jak to przeżywają, jakie to dla nich ważne. To bardzo mocno podnosi na duchu, mobilizuje. Jedna z dziewczyn, odbierając dziś pakiet, powiedziała, że EDK jest wspaniała, bo pokazuje, ile możemy wytrzymać. Wydaje nam się, że nie mamy sił, a jednak idziemy, robimy to dla Boga. Mamy więcej sił, niż nam się wydaje. Czasem ruszają w trasę bardzo wątłe osoby, próbują walczyć z takimi wyzwaniami. I okazuje się, że dają radę.
- Do zobaczenia, miejmy nadzieję, na szczycie - żegnali się wędrowcy. Brali krzyże i ruszali. Zapadała cisza.
Na szczycie Ślęży Archiwum ks. Jakuba BartczakaZobacz także o innych dominikańskich EDK: