Pod koniec 2021 r. odwiedziła stolicę Dolnego Śląska s. Mary Virginia Orna, urszulanka, emerytowany profesor chemii z Nowego Jorku. Z siostrą rozmawiali uczniowie Liceum Urszulańskiego we Wrocławiu Maria Mikołajczak i Mikołaj Lewczuk. W pierwszej części wywiadu siostra opowiada o swojej naukowej ścieżce i fascynacji chemią.
Siostra Mary Orna jest urszulanką. Urodziła się w 1934 roku. Jest amerykańskim chemikiem, historykiem nauki i emerytowanym profesorem College of New Rochelle. W 2021 r. otrzymała HIST Award for Outstanding Achievement in the History of Chemistry od Wydziału Historii Chemii Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego "za wzorowe przywództwo w światowej społeczności historii chemii, zwłaszcza za jej oryginalne badania w dziedzinie chemii kolorów i pigmentów oraz odkrycie pierwiastków, jej zaangażowanie w edukację, dziesięciolecia służby w Wydziale Historii Chemii oraz jej nieustającą rolę we wspieraniu i uczestniczeniu w światowych badaniach archeologii chemii".
Cały wywiad w wersji oryginalnej (po angielsku) dostępny TUTAJ, natomiast druga część wywiadu (o powołaniu) w drugiej części wywiadu.
Tłumaczenie: uczniowie klas pierwszych liceum; edycja i korekta Piotr Sołodyna i Joanna Gruszczyńska.
Jakie były początki Siostry naukowej pasji? Czy ktoś z rodziny był naukowcem?
Cóż, mam na ten temat pewną anegdotę. Wydarzyło się to mniej więcej, gdy miałam 10 lat. Mój ojciec był księgowym, co w ogóle nie było związane z nauką, mama zaś była gospodynią domową. Pamiętam jedno Boże Narodzenie - mój ośmioletni brat dostał zestaw młodego chemika, a ja dostałam lalkę. Od razu ogarnęła mnie zazdrość. W następstwie siłowego przejęcia prezentu brata, którego obezwładniłam (śmiech), bo był ode mnie młodszy, zabrałam zestaw do eksperymentowania do swojego pokoju, co w chwilę później skutkowało eksplozją (śmiech). To był początek mojej kariery naukowej. Tak więc jeśli ludzie pytają mnie, jak zostałaś chemikiem, zawsze odpowiadam: "Och, to przez mojego brata". Pytają więc: "Czy twój brat był naukowcem?". "O nie, ale gdybym nie miała brata, nigdy nie zobaczyłabym zestawu młodego chemika".
Jako temat swoich badań Siostra wybrała barwy. Jak zaczęła się ta przygoda z kolorami? Dlaczego to waśnie kolory tak Siostrę zainteresowały?
W rzeczywistości nie znajdziemy zagadnienia koloru w programach nauczania chemii. Na studiach magisterskich można studiować chemię przez kilka lat i prawie nigdy nie usłyszeć o kolorach poza tym, że związki chemiczne mają określony kolor. Więc niewiele o tym wiedziałam. Nawet o tym nie myślałam, dopóki nie zostałam poproszona przez kierownika Wydziału Sztuki na naszym uniwersytecie, by spróbować zgłębić zagadnienie koloru i zaplanować kurs na ten temat dla studentów kierunków artystycznych. Kurs, który powiązałby chemię ze sztuką, tak by studenci Wydziału Sztuki nie musieli przychodzić wystraszeni na zajęcia z chemii (śmiech). Coś takiego, z czym byliby w stanie sobie poradzić i czerpać z tego przyjemność. Tak więc musiałam wrócić do szkoły. Dostałam stypendium z Narodowej Fundacji Nauki, wzięłam trochę wolnego i poszłam do Instytutu Sztuk Pięknych Uniwersytetu Nowojorskiego, aby uczyć się o kolorze. Na szczęście na uniwersytecie funkcjonował także osobny Wydział Konserwacji Dzieł Sztuki, prowadzony wspólnie przez fizykochemika i historyka sztuki. Myślę, że było to najlepsze miejsce do nauki o kolorze. Kiedy zaczęłam tam pracować, wzięłam udział w zajęciach mikroskopii chemicznej. Polega to na obserwowaniu obiektów pod mikroskopem pod kątem ich krystalicznej budowy. Spędziłam w Instytucie Sztuk Pięknych jeden semestr, a kiedy uczęszczałam na kurs mikroskopii, przysiadł się do mnie pewien człowiek i zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałam się, że był wykładowcą na Uniwersytecie Nowojorskim, był historykiem sztuki, specjalizował się w ormiańskich średniowiecznych rękopisach i powiedział: "Mam dla ciebie propozycję! Mam wrażenie, że nie poznam swoich rękopisów bardzo dobrze, jeśli nie dowiem się, z czego są zrobione i z jakich związków chemicznych się składają". Zaproponował mi podróż dookoła świata w celu zbadania rękopisów, które mogłyby być badane tylko w macierzystych bibliotekach. Ponieważ dostał grant naukowy na swoje prace, mogliśmy udać się do miejsc, przeanalizować rękopisy albo przynajmniej pobrać z nich próbki. Musiałam oczywiście uzyskać zgodę matki przełożonej na wyjazd z obcym mężczyzną i przypuszczam, że musiał on także zapytać o zgodę swoją żonę (śmiech). W każdym razie przez kilka lat robiliśmy tę wycieczkę do rękopisów i okazało się, że były to głównie manuskrypty ormiańskie i bizantyjskie. Kiedy skończyliśmy analizy i opublikowaliśmy rezultaty, reakcja społeczności akademickiej była oszałamiająca. Okazało się, że nikt wcześniej nie podjął tego typu pracy i nikt do końca nie wiedział, czego się spodziewać. Wszystko, co dotychczas mieliśmy, to literatura zawierająca teorie na temat tego, co mogło być w tych rękopisach - my dowiedzieliśmy się, że część z tego było prawdą, a część nie. Na przykład wszyscy twierdzili, że zielony pigment w ormiańskich rękopisach był minerałem zwanym malachitem, a my odkryliśmy, że tak nie było - naprawdę była to mieszanka dwóch pigmentów, uzyskana jak przy mieszaniu kolorów: gdy chcesz uzyskać zielony, to mieszasz ze sobą niebieski z żółtym. I dokładnie to odkryliśmy - niebieski pigment to był azuryt, a żółty - związek arsenu, wysoce toksyczny, zwany aurypigmentem. To były tylko niektóre z teorii, które zdołaliśmy obalić. Naukowcy byli tym bardzo zainteresowani. Dostaliśmy wiele próśb o przedruki rękopisu, który opublikowaliśmy, i w rezultacie bardzo intensywnej pracy stworzyliśmy bazę danych tych przebadanych pigmentów. Wyniki naszej pracy zostały wystawione razem z pigmentami w bibliotece J.P. Morgana w Nowym Jorku. Ukazał się też katalog, który nosił tytuł "Skarby w niebie", dlatego że Ormianie niezwykle wysoko cenili swoje rękopisy - kiedy je czytali, to czuli się jakby byli w niebie.