- To, że został nam dany, to nie był przypadek - mówi Damian Żurawski, reżyser filmu "Orzech - zawsze chciałem być z ludźmi".
Film, który zrobiliśmy z Magdą Piejko, dlatego powstał dopiero pod koniec jego życia, bo wcześniej nie dało się do niego podejść z kamerą. Pan Bóg wybrał czas.
Ostatecznie obraz został ukończony w 2020 r. i wtedy też "Orzech" go zobaczył. Już wtedy był chory i nie mógł samodzielnie chodzić. Myślę, że to był dla niego prezent z Góry, dzięki któremu mógł przypomnieć sobie różne fakty z życia i "przegadać" je z Panem Bogiem. Oglądał swoją historię w filmie i mógł w sercu dokonać resume swojego życia - mówi Damian Żurawski.
Zaznacza, że Orzech jest dla niego jak św. Paweł. - Został postawiony na ziemi wrocławskiej, by zrealizować misję budowy wspólnoty. To porównanie przyszło mi do głowy w kontekście czytań mszalnych z tygodnia, w którym Ksiądz był już na łożu śmierci i zmarł: pożegnanie św. Pawła, który przeczuwał swoją śmierć z kościołem, który założył w Efezie. Orzech był podobnie jak św. Paweł „szalony” dla Boga, nieokiełznany. Był też cholerykiem, człowiekiem pełnym pasji i zapału, czasem twardym i nieprzejednanym, ale robił wszystko, by przybliżyć człowieka do Jezusa i Ewangelii - zaznacza.
czytaj dalej poniżej
Zwrócił uwagę, że Kapłan potrafił rozmawiać każdym człowiekiem, zawsze łączył, nie dzielił. - Kilka razy próbowałem Orzecha „wziąć pod włos” i wyciągnąć z niego jakąś pikantną anegdotkę o czymś czy o kimś. On nigdy o nikim nie potrafił powiedzieć źle. On się wkurzał, był wybuchowy, potrafił przeklinać i krzyczeć do ludzi, że chowali uszy po sobie, ale nigdy o nikim nie plotkował i nie hejtował - dodaje. Zwraca uwagę, że ks. Orzechowski ewidentnie często nie radził sobie z emocjami, ale to nie przeszkadzało mu w nawiązywaniu relacji. - Pan Bóg do realizacji swoich dzieł nie wybiera ludzi idealnych. Wiemy to z Biblii.
D. Żurawski przyznaje, że zmarły kapłan nazywał go swoim przyjacielem. - Pod koniec życia, gdy robiłem o nim film, gdy go odwiedzałem, on przyznawał, że mnie wcześniej - w czasach mojego studenckiego zaangażowania w "Wawrzynach" - nie zauważał. Widocznie wtedy nie był odpowiedni czas. Zresztą ludzi, którzy byli blisko niego było wielu. On dla nas był specyficznym Przyjacielem. Zawsze mogliśmy do niego przyjść, ale jednak trzymał pewien dystans i nie chciał przekroczyć pewnej granicy, tego, że zacznie mu bardziej zależeć na jakiejś osobie niż na Bogu. Myślę, że mógł się obawiać, iż bardziej się przywiąże do drugiego człowieka niż do Pana Boga. On wiedział, że jego życie jest służbą dla wszystkich i nie może sobie na to pozwolić.
czytaj dalej poniżej
- Ksiądz Orzechowski w opinii wielu ludzi to ktoś święty na nasze czasy – święty z krwi i kości – nie bez wad, ale który kochał drugiego człowieka takim, jakim jest, kochał ziemię i przyrodę, kochał rzetelną i uczciwą pracę, którą traktował jako modlitwę. W jego życiu był obecny cały czas wielkopolski pozytywizm - dodaje.
Odnosi się również do nauczania Orzecha. - Orzecha trzeba słuchać całościowo, nie wyrywkowo. Nauczał w zależności od potrzeb odbiorców i etapu życia, na którym byli. On był jak garncarz, który formował naczynie - raz dotknął z jednej, innym razem z drugiej strony, raz mocniej raz delikatniej - wyjaśnia. Nie ma też wątpliwości, że wiele osób mogło się poczuć przez Orzecha zranionych. - On był jednocześnie trudnym jak i Bożym człowiekiem. Jednak zawsze wpatrzonym w Boga. Dokładnie jak św. Paweł...
Czytaj także: