Bóg, który "przechowuje łzy nasze w bukłaku" sam nieraz płakał. Jasne, nigdy nie ograniczał się tylko do emocji, ale jestem przekonany, że był niesamowicie wrażliwym mężczyzną i widok zapłakanych kobiet poruszał Jego serce.
Cykl rozważań Drogi Krzyżowej ks. Bartosza Kasprzyszaka, który stworzył je na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych z utratą przed rokiem ukochanego ojca.
Czytaj więcej:
Stacja VIII: Deficyt wzruszenia
„Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade mną…”. Jestem przekonany, że Jezus powiedział te słowa najczulej jak tylko mógł, bo łzy kobiet nigdy nie były dla Niego obojętne. Zresztą, żadne inne również. Wielokrotnie w ciągu swojego życia widział płaczących ludzi, miał do nich słabość. Kiedyś tak bardzo go wzruszyły matczyne łzy, że wskrzesił syna wdowy z Nain.
I ten Bóg, który „przechowuje łzy nasze w bukłaku” sam nieraz płakał. Jasne, nigdy nie ograniczał się tylko do emocji, ale jestem przekonany, że był niesamowicie wrażliwym mężczyzną i widok zapłakanych kobiet poruszał Jego serce.
Dzisiejszy świat wielokrotnie robi nam krzywdę, nawołując przez tych, którym wydaje się, że znaleźli receptę na wszystkie bóle życia: „Nie okazuj słabości, jesteś silny. Nie pokazuj innym swoich łez, bo będą cię wykorzystywać.”
Ważne są chwile, gdy takimi się czujemy i ważne, żeby innym dawać wiarę w siebie, ale to tylko część prawdy o naszym życiu. Pismo Święte niemal na każdym kroku pokazuje nam ludzi, którzy byli silni Bogiem i to od niego czerpali moc, a nie z siebie. Moc zawsze w słabości się doskonali.
Prawdą jest też, że coraz mniej płaczemy, tzn. płaczemy, ale wewnątrz siebie. Już nawet nie pamiętam łez młodych ludzi ślubujących sobie dozgonną miłość, coraz rzadziej widać łzy wzruszenia na piękno świata, muzyki, poezji.
Tym bardziej jestem wdzięczny Bogu za to, że dał mi wrażliwego tatusia, który rozklejał się po wielokroć widząc np. w telewizji babcie, żyjącą do tej pory w Kazachstanie, mówiąca łamaną polszczyzną modlitwę „Ojcze Nasz”. Mógłbym napisać litanie sytuacji, w których płakał, bo serce nie dawało rady pomieścić emocji: narodziny wnuków, śluby dzieci. Nie był mazgajem, miał po prostu wrażliwe serce.
Kiedy jednak przyszła choroba, tatuś nie pozwalał skupiać uwagi na sobie, płakać nad swoim losem. Pamiętam, jak odwiedzaliśmy go wielokrotnie w szpitalu przy ulicy Hirszfelda. Bardzo szybko przestawał być tam kimś obcym, bo zawsze miał potrzebę poznawania ludzi, rozmawiania z nimi, czy to w windzie, czy w osiedlowym sklepie, a w tym wypadku z towarzyszami cierpienia w szpitalu.
Ilekroć odwiedzałem tatusia, pytając czy boli, jak się czuje, wielokrotnie słyszałem: „Synu, ja już swoje życie przeżyłem. Wy już jesteście dorośli, są wnuki. Zwróć uwagę na te młode kobiety bez włosów. Przychodzą do nich mężowie z malutkimi dziećmi. To jest nieopisany ból. Im trzeba współczuć.”
Mistrzu z Nazaretu, dobrze wiesz, jak lubimy czasem ponarzekać na swój los, wymusić zachowaniem słowa wsparcia, że jesteśmy dla kogoś ważni, potrzebni. Pomóż nam nie zwracać na siebie uwagi, nie skupiać się na swoim bólu, ale dołożyć starań, aby drugiemu ulżyć w cierpieniu.