Wierzę, że gdy będę przekraczał granice nieba, będzie na mnie czekało dwóch mężczyzn, którzy ciągle mnie inspirowali, którzy z odległości pozdrowią mnie podnosząc ręce i uśmiechając się.
Cykl rozważań Drogi Krzyżowej ks. Bartosza Kasprzyszaka, który stworzył je na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych z utratą przed rokiem ukochanego ojca.
Czytaj więcej:
Stacja XIV: Nieśmiertelna miłość
To był z pewnością najdziwniejszy grób na świecie. Nie doszło jeszcze do takiej sytuacji, w której ludzie niewierzący w zmartwychwstanie na wszelki wypadek stawiali straże przy grobie. Co najsmutniejsze, ci, którym Jezus opowiadał o swoim zmartwychwstaniu po trzech dniach, nawet nie czuwali.
W kinematografii znamy co najmniej kilka filmów mówiących o odnalezieniu w Jerozolimie grobu Jezusa z resztkami kości. I chyba wielu snuje marzenia, żeby to była prawda, żeby uświadomić nam chrześcijanom, że to wszystko to bajka, że da się to wyjaśnić naukowo. Ilu chciałoby zatoczyć ogromny kamień i postawić straże, żeby sprawa Jezusa z Nazaretu nie była dla mnie wyrzutem.
W grobie nic się nie kończy. Im szybciej to zrozumiemy, tym łatwiej będzie nam przyjmować to, co nieuniknione. W pakiecie życia mamy przecież kilkukrotne zamarcie serca, gdy trzeba będzie pożegnać się z tymi, których kochaliśmy, trzeba będzie złożyć małe lub większe cząstki swego serca w czyimś grobie.
Nasz tatuś miał piękny pogrzeb. Zasłużył na niego całym swoim pięknym życiem. Tyle dobra wydobyła ta śmierć. Tyle serca okazanego przez księdza proboszcza Jacka, rodzinę, przyjaciół, znajomych. I jakiś taki spokój w nas, świadomość, że żegnamy kogoś, kto tak naprawdę zdążył wszystko zrobić. Nie było żadnych niedopowiedzeń, przecinków, wykrzykników, znaków zapytania. Ta śmierć była kropką nad "i". Zawsze taka jest, gdy żyje i kocha się na bieżąco.
Taka jest nagroda za normalność, za robienie tego, co do mnie należy, za chęć, żeby każdemu pomóc. Bez tytułów przed imieniem, bez rozgłosu, odszedł skromny chrześcijanin. Człowiek ciężkiej pracy, niesamowitej łagodności i męstwa. Ktoś, kto kochał Polskę, żonę, dzieci, wnuki. Ktoś, kto z chorą trzustką zakładał czarny beret i szedł kilkadziesiąt kilometrów w noc na Ekstremalną Drogę Krzyżową. Taki był, taki jest. I choć nigdy nie zobaczę jego obrazu wiszącego na watykańskim balkonie, to dla mnie był, jest i będzie moim świętym tatusiem.
Jezus żyje! Czeka na mnie i na Ciebie. Mamy Go tu na ziemi pod świętymi postaciami w Eucharystii. Często na modlitwie rodzi się we mnie pragnienie, żeby zobaczyć Mistrza z Nazaretu jeszcze tu na ziemi, żebym mógł zobaczyć jego oczy, uśmiech. Usłyszeć Jego głos, zobaczyć falujące na wietrze długie włosy, żeby się jakoś objawił w swoim ciele.
Kilka tygodni po śmierci tatusia odbył się ślub mojej siostry Ewy. Pamiętam moment w czasie wesela, gdy wodzirej zatrzymał taniec. Para młoda wyszła na środek i poprosiła o podejście rodziców. Bóg jeden wie, jak bardzo pragnąłem, żeby tatuś choć na chwilę się jakoś zmaterializował, przyszedł jak Jezus do wieczernika mimo drzwi zamkniętych. Niech zaraz wróci do nieba, ale niech przytuli swoją żonę, dzieci, wnuki! To są te chwile, w których włócznia przeszywa serca najbliższych, w których czyjaś nieobecność jest aż nazbyt przejmująca.
Na szczęście na bólu się nie kończy. Kilka miesięcy po śmierci napisaliśmy na nagrobku tatusia sentencje: „Umrzeć to za mało, żeby przestać kochać”. Wierzę, że to prawda, że miłość, choć trudniej ją teraz wyrażać, trwa dalej w naszych sercach, że nie tylko my tęsknimy za nim, ale i on za nami.
Dzięki Bogu, dzień po dniu, zbliża się czas naszego spotkania. Jak ono będzie wyglądało, nie wiem. Wyobrażam sobie tatusia, który czeka na mnie tak, jak kiedyś czekał. Kiedy byłem w seminarium, zawsze w niedzielę jechałem do rodziców na poobiednią kawę. Od przystanku na Kozanowie był kawałek drogi do domu. Mieszkanie na ósmym piętrze ma tę zaletę, że okna widać z daleka. I zawsze gdy szedłem, tatuś czekał w oknie, pozdrawialiśmy siebie już z daleka podniesieniem ręki. A więc jestem ważny, bo ktoś na mnie czeka! Zawsze!
Wierzę, że gdy będę przekraczał granice nieba, będzie na mnie czekało dwóch mężczyzn, którzy ciągle mnie inspirowali, którzy z odległości pozdrowią mnie podnosząc ręce i uśmiechając się. Mam nadzieję, że usłyszę: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! (…) będziemy ucztować i bawić się” (Łk.15,22).
Panie Jezu, dziękuję Ci, że przeszedłeś całą drogę krzyżową, że nie zdezerterowałeś, że pokonałeś śmierć, pokazałeś, że miłość jest w życiu najważniejsza. Nie pozwól, żebym stracił wiarę w to, że na mnie czekacie i daj siłę, żebym dzień po dniu żył tak, jak człowiek, który był moim tatusiem.