Małżeństwo to przestrzeń, w której mamy uczyć się wybaczać, mimo że kolana moje i małżonka są poranione od upadków. Czym innym jest Kościół, jak nie wspólnotą ludzi mającą pozdzierane od własnych upadków kolana?
Cykl rozważań Drogi Krzyżowej ks. Bartosza Kasprzyszaka, który stworzył je na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych z utratą przed rokiem ukochanego ojca.
Czytaj więcej:
Stacja VII: Obdarte kolana
Wydaje mi się, że to, co po raz kolejny przygniotło Jezusa do ziemi, to wcale nie były tylko kolejne razy od żołnierzy i krwawiące rany. Warto pamiętać, że Jezus był wrażliwym mężczyzną potrafiącym słuchać i dobrze słyszał te krzyki ludzi, którzy szydzili, drwili, wyśmiewali. Ludzie, którzy czuli się anonimowi w rozszalałym tłumie nie wiedząc, że kiedyś staną przed obliczem tego skazańca w Królestwie Niebieskim i spojrzą raz jeszcze w Jego kochające oczy.
Tłum jest bardzo często niebezpieczny, łatwiej w nim ulec pewnym pierwotnym instynktom. Rozproszenie odpowiedzialności powoduje, że wielu wybiera to, co łatwiejsze, wygodniejsze.
Droga Krzyżowa jest zawsze o miłości. Przy tej stacji myślę o tym, ile miłość potrafi znieść i wytrzymać. Ile upadków małżonka, ile potknięć dziecka. Problem polega na tym, że żyjemy w czasach, gdy wszystko zaczyna być względne, a deklaracje na całe życie są traktowane z przymrużeniem oka. Nie myślę tylko o małżeńskiej miłości, ale również o trudzie wychowania: o milionach rodziców, którzy zrobili co mogli, żeby swoje dzieci wychować na dobrych chrześcijan, a jednak w wolności musieli przyjąć inne wybory swoich dzieci. Musieli przyjąć odrzucenie miłości, do której nie byli w stanie nikogo zmusić.
Wierzę jednak, że kiedy już wszystkie racjonalne argumenty zawiodą, zostanie w nas siła miłości, która wszystko przetrzyma. Jeśli przestaniemy w nią wierzyć, to już nam nic nie zostanie. Co innego da siłę do trwania przy kimś, kto tyle razy mnie zawiódł? Czy aż siedem razy mam wybaczyć żonie, mężowi, dziecku? Nasz Mistrz uczy nas, że zawsze mamy wybaczyć. Małżeństwo to przestrzeń, w której mamy uczyć się wybaczać, mimo, że kolana moje i małżonka są poranione od upadków.
Upadam, bo moje ciało jest słabe, ale Bóg przecież o tym wie, bo to On mnie stworzył. Ile razy czytamy w Ewangelii o tym, że Bóg uwielbia posługiwać się słabymi ludźmi? Czym innym jest Kościół, jak nie wspólnotą ludzi mającą pozdzierane od własnych upadków kolana?
Jako uczniowie Jezusa powinniśmy uczyć się cierpliwości względem siebie. Być może upadniemy jeszcze setki razy. Jeśli ktoś myśli, że po tylu tygodniach, miesiącach życia w łasce uświęcającej na pewno jest już odporny na pokusy, to niech pamięta o wybitnej inteligencji szatana. Najważniejsze, żeby nie przyzwyczaić się do trwania w upadku, ale codziennie w pokorze prosić Pana o siłę do powstania z obdartych kolan. Prosić o siłę do trwania przy człowieku do końca!
Kilka tygodni przed śmiercią tatuś bywał w domu, potem wracał do szpitala. Przyszedł moment, że w brzuchu zaczęła zbierać się woda. Brzuch wyglądał jak balon. Pamiętam, jak jednej nocy tatuś siedział na krawędzi łóżka z brzuchem opadającym na uda. Położenie się na plecach powodowało potworny ból i praktycznie uniemożliwiało spokojne zaśnięcie. Próbowałem mu coś podłożyć pod głowę, żeby mógł ją oprzeć na oparciu krzesła, żeby choć chwilę mógł odpocząć. Nie wiedziałem, co robić. Tatuś kazał mi iść spać. Posłuchałem go…i nie mogę sobie tego wybaczyć.
Tyle nieprzespanych nocy zafundowałem rodzicom, gdy byłem dzieckiem, tyle chorób, tyle stresów okresu dorastania, a ja się nie zbuntowałem i nie zostałem tej nocy przy tacie, tak po prostu, żeby trwać. Nigdy już nie będzie tej chwili jak i żadnej innej.
Panie Jezu, przy tej stacji proszę Cię, żebym nigdy nie zwątpił w sens deklaracji i zobowiązań trwających do śmierci, żebym zawsze chciał powstawać z kolan, a przede wszystkim chcę, byś kiedyś pozwolił mi trwać przy kimś chorym dzień i noc, żeby spłacić ten dług, jaki tamtej nocy zaciągnąłem sam przed sobą.