Nowy numer 13/2024 Archiwum

Stacja III: Chłód kamiennego bruku

Jest przestrzeń tajemnicy, którą każdy z nas ma tylko dla siebie, nie wpuszczamy tam nawet przyjaciół i małżonków. Przestrzeń, w której jesteśmy tylko z Bogiem i tylko Jemu dajemy prawo do oceny naszych upadków.

Prezentujemy cykl rozważań Drogi Krzyżowej, który ks. Bartosz Kasprzyszak stworzył na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych z utratą przed rokiem ukochanego ojca. Rozważania do kolejnych stacji publikujemy na wroclaw.gosc.pl co 2 dni od piątku 8 marca.

Czytaj więcej:

Stacja III: Chłód kamiennego bruku

Można tak skatować człowieka, że nie będzie miał już siły na cokolwiek. Pamiętam, jak wielu ludzi po "Pasji" Mela Gibsona oburzało się na wyolbrzymienie cierpień, które zadawano Jezusowi. Odrobina wyobraźni i wiedzy dotyczącej narzędzi używanych przez rzymskich żołnierzy, którym nie zależało w ogóle na tym, żeby karać skazańca symbolicznie i z łagodnością, mogą dać prawdziwy obraz tego, jak skatowano Jezusa. Nasz Mistrz przewrócił się, może potknął. Jego duch tak bardzo się rwał, aby dokonało się to największe dzieło miłości w dziejach świata, ale święte ciało Jezusa traciło siły.

Nasze codzienne upadki uczą nas często życia i wiary w Boga. Ilekroć sięgam pamięcią w przeszłość, tylekroć przypominam sobie, że najmocniej modliłem się wtedy, gdy nie dałem rady, upadłem, było mi wstyd przed samym sobą. Jako ludzie słabi wiemy, że nigdy się tak nie potrzebuje Jezusa, jak wtedy, gdy pozwalamy na zwierzęcość w sobie, czy zwyczajnie - na głupotę. Doświadczenie grzechu potrafi zachwiać pewnością, że dam radę sam wyciągnąć się z bagna, zapominając, że jest to niemożliwe.


To, za co jestem wdzięczny Tatusiowi, to pamięć, że nigdy nie pogłębiał upadku swoich dzieci. Starał się mądrze podnieść. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że kończyło się poklepywaniem po plecach. Tatuś był odważny i radykalny w podnoszeniu z upadków. Nieraz dostało się pasem, nieraz trzeba było ponieść konsekwencje swojej głupoty, ale nigdy nie było przy tym poniżania. Zawsze było mobilizowanie do zawalczenia o siebie, o prawdę, zawsze było inwestowanie w nasz rozwój, choć nigdy jakoś szczególnie nie przelewało się w naszej rodzinie.

Nieraz wiązało się to z jego płaczem, ale żadne z nas nigdy nie usłyszało: „do niczego się nie nadajesz”, "jesteś głupi”,  „już cię nie kocham”. To nas nauczyło nie śmiać się nigdy z upadków innych ludzi, kimkolwiek by oni nie byli.

Nigdy nie widziałem upadków tatusia. Nie widziałem go nigdy pijanego do nieprzytomności, wulgarnego, przeklinającego, nigdy nie musiałem publicznie wstydzić się jego zachowania przed innymi. Nigdy nie było niczego, co zachwiałoby zaufaniem do niego, a przecież dla dziecka to jedno z najważniejszych doświadczeń.

Zastanawiam się, ile razy upadł na duchu przez ostatni rok życia, bo przecież perspektywa utraty życia, a więc też utraty wpatrywania się w kochane oczy żony, bycia przy wnukach na pewno rozdzierało serce.

Pewnie były upadki na duchu, te, o których wie tylko Bóg, ale to już nieważne. Jest przestrzeń tajemnicy, którą każdy z nas ma tylko dla siebie, nie wpuszczamy tam nawet przyjaciół i małżonków. Przestrzeń, w której jesteśmy tylko z Bogiem i tylko Jemu dajemy prawo do oceny naszych upadków.


Panie Jezu, moje serce bardzo często przypomina kamienny bruk jerozolimskiej drogi krzyżowej. Przez wzgląd na słabość ciała ludzkiego daj mi siłę, żeby zawsze podnieść się z każdego upadku.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy